Papier Machine

Co się stanie, kiedy papierowa książka zostanie wyposażona w elektroniczny interfejs? Drukowana trójwymiarowa e-książka do samodzielnego złożenia lub też – jak jednym zdaniem autorzy opisują Papier Machine – widzialne piękno elektroniki, czyli Papier Machine: projekt, którego celem jest połączenie tych dwóch światów.

Za jego stworzeniem stoi dwójka francuskich artystów – Marion Pinaffo i Raphaël Pluvinage. Oboje w swojej twórczości interesują się między innymi interaktywnością sztuki, a sam Pluvinage ma na koncie chociażby projekt Noisy Jelly, będący połączeniem sztuki, chemii i muzyki. Pomysł na Papier Machine pojawił się już w 2014 roku, później był stopniowo rozwijany. Efekt finalny został zaprezentowany w Musée des Arts Décoratifs w Paryżu, podczas wystawy, która odbyła się w maju 2017 roku. Ale jak zaznaczają autorzy, to nie koniec. W planach mają stworzenie większej wersji, która mogłaby wypełnić przestrzeń galeryjną czy muzealną od podłogi po sam sufit, a także komercjalizację projektu, aby praca była ogólnodostępna.

Papier Machine to właściwie mała broszura zawierająca 13 papierowo-elektronicznych zabawek (autorzy używają takiego określenia), które możemy wycinać, kolorować, składać i montować w specjalnie zaprojektowane układy. Odpowiedni atrament, dodatkowe podzespoły, części i baterie pozwalają tworzyć proste obwody elektroniczne, a w efekcie interaktywny interfejs, dzięki któremu możemy niektóre elementy wprawiać w ruch, wydobywać z nich dźwięki lub powodować wyświetlanie się prostych komunikatów.

– Chcieliśmy pokazać, że elektronika nie jest czymś magicznym, ale że rządzą nią także chemiczne czy fizyczne prawa – zdradza Pinaffo dla internetowego magazynu Dezeen. – Użyliśmy figur geometrycznych i abstrakcyjnych tak, by użytkownik miał pełną swobodę, by mógł dostrzec w naszych zabawkach potwory, miasta czy tory wyścigowe, podobnie, jak patrzymy na elektroniczne wnętrza telefonów komórkowych.

Ta artystyczna książka nawiązuje do znanej idei zrób to sam, czy też szerzej do pojęcia autoprogettazione Enzo Mariego, który – jak pisze Juliette Pollet w rozszerzonym opisie projektu – zwracał uwagę na samodzielny i eksperymentalny proces dochodzenia do tego, jak coś jest zbudowane i na jakiej zasadzie funkcjonuje. Dlatego wśród kilkunastu części Papier Machine znajdziemy na przykład żyroskop; kolorowe, fosforescencyjne istoty poruszające się pod wpływem odpowiedniego światła; czujnik masy, wydmuchujący przedmioty po przeciwległej stronie arkusza papieru; jest też czujnik wiatru, od technicznej strony przypominający ogrodowe dzwonki wietrzne, a z wyglądu pac-manowskie duszki, przy użyciu wydający dźwięki podobne do biosowych komunikatów kontrolnych.

Całość może nieco też przypominać rozrywkę analogiczną do tej, której ulegli miłośnicy książek Keri Smith, jak chociażby w przypadku Zniszcz ten dziennik, gdzie odbiorca-użytkownik miał za zadanie wykonywać przeróżne czynności z wykorzystaniem książki, np. żucie jej fragmentów, picie wody z lejka zrobionego z wyrwanej strony, złożenie samolotu, wzięcie prysznicu z książką, czy też zakopanie jej w ogródku sąsiada. Zdaniem autorki ma to stanowić kreatywną destrukcję, pobudzającą ludzką pomysłowość. Jednakże Papier Machine, poprzez konwergencję fizyczności papieru i elektroniki bliżej jest do ciekawego polskiego projektu autorstwa Waldemara Węgrzyna. Artysta w Pracowni Projektowania Publikacji Multimedialnych ASP w Katowicach w 2012 roku przygotował pracę dyplomową, zatytułowaną Elektrobiblioteka, która w nowatorski sposób łączy papierową książkę drukowaną i elektroniczny interfejs w nią wkomponowany, a rozszerzony dodatkowo o interfejs komputerowy – książkę można podłączyć do urządzenia zewnętrznego. Dzięki temu odbiór publikacji jest rozciągnięty między dwa ekrany. Jak zaznacza Węgrzyn, jego praca nawiązuje do manifestu El Lissitzkiego, który „na początku XX wieku przewidywał, że drukowane na papierze teksty mogą znaleźć swoją kontynuację w elektronicznych bibliotekach”.

Owo rozszerzenie i rozciągnięcie pola tekstu, w którym ważną rolę odgrywa także ruch i interaktywność, może przypominać także inne prace dokonujące sprzęgnięcia tych dwóch przestrzeni. Chociażby jak w przypadku książki Amaranthy Borsuk i Brada Bousa z 2012 roku Between Page and Screen, nazywanej często elektronicznym pop-up bookiem. Innym przykładem może być Dr. Jekyll und Mr. Hyde (2010) Martina Kovacovsky’ego i Mariusa Hügliego, próbujący wykorzystać technologię rzeczywistości rozszerzonej. Z pewnością takie hybrydy stwarzają okazję do zupełnie innego obcowania z tekstem czy obiektem, jakim jest książka, jednakże równocześnie znoszą znaczenie odbioru książki ograniczonej jedynie do czytania. Doznanie rozszerza się o dodatkowe bodźce, a w powyższych przypadkach ważniejsza zdaje się być zabawa i eksperyment.

Michał Wilk

Film a hipertekst

Hipertekst jest zemstą słowa nad telewizją – powiedział Michael Joyce.
Z kolei Mark Amerika nazywa hiperfikcję literackim MTV. Robert Coover mówi z kolei o kinie jako o ślepym zaułku linearności. Żeby już skończyć z cytatami, przytoczmy następujący:

hipertekst jest tak naprawdę zemstą kina na słowie. To “kuszenie kinem” jako wyraz zawsze obecnej filmowej siły prawdopodobnie ma wiele form, jednakże poprzez porównanie poszczególnych filmowych chwil lub gestów – montażu – do szczególnych hipetertekstualnych chwil i gestów – tworzenia linku, siła ta nabiera niejako wymiaru cielesnego.

Hipertekst to literatura przestrzenna, wielolinearna. Film to gatunek temporalny i z założenia linearny. Najciekawsze zatem i najbardziej fascynujące jest to, że podobieństwa między nimi istnieją, że oglądając film hipertekstualista często widzi hipertekst, zwłaszcza jeśli scenariusz wprowadza wiele punktów widzenia i wiele załamań czasoprzestrzennych, twórca filmowy, czytając hipertekst z pewnością również czuć się będzie czasami jak na swoim podwórku.

Plan zdarzeń i plan opowiadania: materiały do filmu Memento, z artykułu: Uncovering hidden maps: Illustrative narratology<br /> for digital artists/designers<br /> S. Louisa Wei, Huaxin Wei.<br />
Przykładem może być Memento Christophera Nolana. Tajemnica filmu oparta jest na dość prostej i konsekwentnie realizowanej zasadzie wywołującej “efekt hipertekstu”: przeplatające się z sobą sceny czarno-białe i kolorowe prezentowane są w sposób chronologiczny ale w dwóch przeciwnych kierunkach…

Porównanie aktu łączenia poszczególnych węzłów hipertekstowych, czyli leksji, do aktu montażu najmniejszych jednostek filmowych – poszczególnych ujęć, najbardziej uwypukla to podobieństwo. Lew Kushev, Siergiej Eisentein i Dziga Wiertow, poprzez serię eksperymentów, już na początku refleksji nad filmem udowodnili, że cięcie filmowego materiału jest w stanie wytworzyć powiązania pomiędzy wcześniej nie związanymi ze sobą partiami materiału. Znaczenie aktu edycji jest zewnętrzne wobec zawartość ujęć, ale jednak siła tego aktu jest tak dużą, że staje się on również znaczeniotwórczym na poziomie zawartości.

Podobnie jest z hipertekstem. Możemy tam – jako twórcy, a czasem jako czytelnicy – łączyć uprzednio nie będące ze sobą w żadnej relacji partie tekstu, i stają się one przez to ze sobą powiązane przez samą bliskość zderzanych ze sobą segmentów. Siłą, która to sprawia jest siła hiperłącza, oraz umiejętne ukształtowanie ogniw wchodzących w skład sekwencji lekturowej. Połączenie takie nie jest tylko techniczne, czy retoryczne, ale wyraża przekształcenie znaczeniowe połączonych węzłów. Na dodatek, porównanie filmu do hipertekstu, na podstawie porównania aktu łączenia ze sobą bloków tekstu do łączenia filmowych ujęć każe także spojrzeć na konkretny film jako coś większego niż to, co w ostatecznej formie widzimy na ekranie, każe nam spojrzeć przez ramię reżyserowi/scenarzyście i zobaczyć jego oczyma cały filmowy materiał oraz zakres decyzji, które musi podjąć  dokonując selekcji spośród nakręconego materiału.

Film, tak samo jak hipertekst,  staje się w tym przypadku potencjalnym polem zdarzeń, jego wersja kinowa – jedną z aktualizacji. Niekiedy widzimy jednak na ekranie wiele wersji, zwłaszcza w tych dziełach, które przełamać chcą temporalność i linearność filmu jako gatunku. Są też i takie filmy, jak na przykład Na skróty Altmana, Biegnij Lola Biegnij, czy też Memento lub 21 gramów, które wydają się niczym innym niż hipertekstami na ekranie.

A co z aktem odbioru, z widzem-czytelnikiem? W kinie, jak się wydaje jest on – w przeciwieństwie do czytelnika hipertekstu – zupełnie bierny. Gdy jednak przypomnimy sobie to co działo się w naszej głowie po wyjściu z któregoś z filmów Lyncha – ową pracę połączeń, próbę powiązań poszczególnych scen i ujęć z innymi i scenami i detalami, tę całonocną lub kilkudniową batalię, która jest prawdziwie hipertekstową pracą, to kwestia bierności widza znosi sie tu sama przez siebie.

autor M.Pisarski