Polipoezja, cyberpoezja, performance

Z Romanem Bromboszczem rozmawia Mariusz Pisarski

Mariusz Pisarski: Roman Bromboszcz: muzyk, poeta, performer. Jak cię określić, do której z szufladek przypisać, czy takie przypisywanie ma jakikolwiek sens?

Roman Bromboszcz: Myślę, że cokolwiek bym nie robił zawsze sensowne będzie nazywanie mnie Roman Bromboszcz. A poza tym, co już wymieniłeś, bez wątpienia dodałbym jeszcze – filozof: ktoś, kto szuka połączeń pomiędzy różnymi dziedzinami i efektywnie to wykonuje.

Mariusz Pisarski: Jak się zatem ma filozofia do tego co robisz? Poza tym, że jesteś doktorem filozofii, studiowałeś także historię sztuki. Które zaplecze jest ci bliższe?

Roman Bromboszcz: Historia sztuki pozwala mi nie popełniać pewnych błędów, nie robić czegoś, co już było, móc tę historię sztuki odnieść do tego, co robię i pewne wątki podnosić ponownie, reinterpretować, pokazywać pewien nurt sztuki ważny, który ani się nie skompromitował, ani nie wyczerpał, ani też nie stanowi czegoś, co byłoby masowe. Tak więc historia sztuki pozwoliła mi zobaczyć pewne rzeczy, ale już nie usłyszeć, albo dotknąć. Sama historia sztuki dotknięta jest bowiem pewnego rodzaju okulocentryzmem i nawet prace, które mają charakter wielozmysłowy przez krytyków i historyków sztuki są interpretowane przede wszystkim poprzez sferę wizualną. Filozofia z kolei daje bardzo dobry grunt meta-artystyczny przy rozmyślaniu, szukaniu formy, przy opracowywaniu teorii, która temu towarzyszy. Może być tak, że żadna praca nie powstanie, a powstanie wiele pomysłów, wiele poszukiwań.

Mariusz Pisarski: Wspomniałeś o pewnym nurcie, tradycji, który wydaje ci się najbardziej nośny, najmniej starzejący się. Mógłbyś przybliżyć, o którą tradycję ci chodzi?

Roman Bromboszcz: Bardzo są mi bliskie poszukwiania intermedialne z lat 50-tych i 60-tych. W swojej twórczości do tego nurtu dość mocno się odnoszę, aczkolwiek sztuka konceptualna też stanowi dla mnie ważny nurt odniesienia z uwagi na akcent filozoficzny. Przemieszczenie akcentu z tego, co zmysłowe w stronę idei jest bardzo ważne. Aczkolwiek ja nie stawiam tak radykalnie spraw i dla mnie zmysłowość jest równie ważna. Nie uciekam ani w brzydotę ani w nicość, jak to często czynili artyści l.70’ i 80’. Ale z kolei ich zmuszał do tego społeczny kontekst. Dla przykładu w Polsce w latach 70-tych nie za wiele można było sobie potworzyć, bo ani nie było na to materiałów ani władza nie pozwalała na wiele.

Roman Bromboszcz Roman Bromboszcz, Wariacje na kwadrat magiczny

Mariusz Pisarski: Dlaczego twoje ścieżki inspiracji postanowiłeś zawrzeć w ramach czegoś co nazywasz poezją, skoro z tradycyjnie rozumianą poezją (dajmy na to jako "wypowiedzią, gdzie tok zdaniowy zderza się z tokiem wersowym") ma ona niewiele wspólnego?

Roman Bromboszcz: Krok ten wynika z tego, że chcę przekroczyć pewną granicę. Polega to na tym, że zazwyczaj artysta tworzy pewien obiekt i niejako zrzeka się odpowiedzialności za to, co zrobił, tworzy przez to barierę pomiędzy tym co zrobił, swoim prywatnym życiem a życiem odbiorcy. Ja chcę w jakiś sposób te granice zatrzeć, pokazać, że te przedzialy są płynne, i może się tak stać poprzez zrozumienie poezji w sensie głębokim. Chodzi mi nie o złożenia pewnych form, pewnych reguł stojących za językiem, ale o to, że poezja właściwie staje się życiem, że w tym, co wykonuję chodzi o symbole i metafory, które są przedmiotami, a nie tylko formami języka. Czyli nie tylko poezja jako literatura ale też poezja jako życie.

Mariusz Pisarski: Czyli należy rozumieć te praktyki jako "poezja" w cudzysłowie, jako pewien akt wyzwania rzuconego widzowi: spójrz, nazywam to poezją, choć poezją to nie jest?

Roman Bromboszcz: Nie. Rozumienie o jakim mówię było już obecne w kulturze. To dzisiaj poprzez te parcelację dziedzin na literaturę, muzykę i sztuki plastyczne nie potrafimy tego widzenia, o które mi chodzi, wydobyć. Na przykład do takiej formuły poezji odwoływali się symboliści. Współcześnie jest z tym trochę inaczej. By być zrozumianym, możemy próbować promować jakieś definicje, dlaczego i w jakim sensie poezja i dlaczego jeszcze na dodatek cybernetyczna. W tym wypadku łatwiej wyjaśnić dlaczego cybernetyczna, bo jest składnik sterowania i składnik użycia i udziału komputerów. Ale dlaczego poezja? Możemy to tylko sprawdzić i wyjaśnić na gruncie literatury.

Mariusz Pisarski: No właśnie - spróbujmy zrekapitulować pojęcie poezji cybernetycznej. Czy to To ty jesteś twórcą tego terminu, czy go po prostu skądś przechwyciłeś, by wesprzeć nim swoje idee w Manifeście Poezji Cybernetycznej.

Roman Bromboszcz: Wydaje mi się , że ja jestem twórcą tego terminu. Na to by przynajmniej wychodziło. Ale podpisało się pod tym parę osób i jakoś mi zaufało. Trudno było przekonać jakieś szersze grono osób do tego. Ja też się w pewnym momencie poczułem dość sztucznie, bo w sumie wychodzi na to, że foruję jakąś nazwę i w ten sposób niektórzy mogą się poczuć urażeni.

Mariusz Pisarski: Zarzucano ci niepotrzebne tworzenie bytów?

Roman Bromboszcz: Aż takich zarzutów nie było, ale można byłoby to wpisać w poezję wizualną najszybciej. Problem wtedy co z dźwiękiem, no to wtedy mówimy - poezja dźwiękowa. Ja sam też wymyśliłem termin polipoezja, czyli poezja, która łączy te różne nurty w jedną jakość. Można to zatem widzieć także i od tej strony. Przy czym wtedy znika aspekt związany ze sterowaniem, z problemami sztucznej inteligencji, czy homeostatu i różnych idei które interesowały i do dzisiaj interesują cybernetyków. Wtedy plan ten znika. Ale ja myślę, że ta twórczość jest na tyle uniwersalna, że może być spokojnie obserwowana z paru stron.

Roman Bromboszcz: Poezja cybernetyczna jest zatem pewnym skrótem, na razie skrótem, którym posługuje się dość wąskie grono osób, ale to nie są już tylko moi koledzy i znajomi. Część z tych osób jest postronna, czyli ta nazwa zaczyna powoli zyskiwać pewną popularność i tym samym swoją sensowność, jakieś kryteria, według których można tą nazwą operować.

Mariusz Pisarski: Aspekt wykonania, performatywności, jak powiedzałeś, jest tutaj bardzo ważny, jeśli nie zasadniczy. Co ona daje i twórcy i odbiorcy? Co daje ten aspekt , że kod wykonuje pewną czynność zadaną przez autora i egzekwowaną przez komputer i czytelnika.

Roman Bromboszcz: Wartością samą w sobie jest eksperyment. Powiedzmy, że to coś takiego na zasadzie doboru naturalnego. Ja tworzę pewną formę i na tę formę nadziewają się odbiorcy, którzy albo wychodzą z niej z pewnym szwankiem, albo wyciągają z tego jakieś historie, opowieści, jakieś nieznane doświadczenia. To co ja mogę zrobić, to wytworzyć jakąś formę, która będzie aspirowala do uniwersalności i nieskończoności. Staram się te formy robić w taki sposób, żeby one w głebokim sensie były otwarte, by były to dzieła w ruchu. Proponuję zatem odbiorcy pewien labirynt o wielu wejściach i wyjściach, i to jest tyle z mojej strony. Ja staram się o to, by ta meta-forma była doskonała, by nie można jej było nic zarzucić. A odbiorca? On z kolei jest kimś idealnym, tak przynjamniej na to patrzę. Jako autor przewiduję to, że ktoś po paru sekundach odrzuci dzieło, jak też przewiduję taki odbiór, gdzie ktoś siedzi przy tym godzinę, bawi się i śmieje, konstruuje jakąś refleksję. Przy tworzeniu takiej meta-formy muszę przewidzieć rożne doświadczenia.

Mariusz Pisarski: Mówi się o trzech rodzajach aktywności odbiorcy w nowych mediach. Pierwszym jest aktywność eksploracyjna: wędrowanie po tym labiryncie, do którego jest odbiorca zaproszony. Drugi to aktywność konfiguracyjna, gdzie czytelnik sam musi stworzyć sobie coś co uzna za całość, za skończony segment utworu, któremu nada sens. Natomiast trzeci aspekt to aspekt nazywany tekstonicznym, czyli, że odbiorca staje się współtwórcą w sensie dosłownym: odbiorca dopisuje fragment tekstu, czy nawet fragment kodu, matryca dzieła przyjmuje ten tekst lub kod, i w rezultacie efekt wyjściowy staje się czymś spersonalizowanym w danym momencie, czy w danej lokacji. Jeśli chodzi o twoje prace wydaje mi się, że przeważa podejście eksploracyjne ?

Roman Bromboszcz: Ja nie pozwalam na wiele odbiorcy, to prawda. Ale też chyba nie ciekawiłyby mnie dzieła sztuki, które pozwalałyby sobą manipulować. To jest już zbyt oddalone od tego, o co mi chodzi. Ja proponuję coś, co na płaszczyźnie meta-formy musi być doskonałe. Jeśli oddam kod w ręce użytkownika, to dzieło przestanie zależeć ode mnie, stracę kontrolę i odpowiedzialność. Ewentualnie, dla eksperymentu mógłbym zrobić coś takiego, ale nie interesuje mnie ten obszar.

Mariusz Pisarski: Aco sądzisz o takiej sytuacji, gdzie udostępnia się kod odbiorcy, żeby sam, na bazie tegoo kodu , w duchu open - source, stworzył sobie coś własnego ? Czy tutaj również nie chciałbyś się zapuszczać?

Roman Bromboszcz: Udostępniam kod html i css. Odbiorca może go zobaczyć w źródle strony. Jeśli ktoś jest zainteresowany, jak zrobiłem dźwięk lub obraz w programach komputerowych, mogę mu to indywidualnie wyjaśnić. Jednak, nie mam ochoty i obawiam się tego, na upublicznianie swojego warsztatu, tak żeby każdy mógł z tego korzystać bez mojej wiedzy. W tej kwestii mam modernistyczne przekonania.

Mariusz Pisarski: Co było pierwsze w twoim przypadku. Zainteresowanie się możliwością komputerów, czy prace, które powstawały na papierze?

Roman Bromboszcz: Ta historia właściwie zaczęłą się od samizdatu, od pisemka kaleka, które wydajemy od 2003 roku, i wtedy zaczęły się pierwsze takie eksperymenty, ale ono było mocno związane z komputerami, bo robiliśmy to w trójkę, z Tomkiem Misiakiem i Jarkiem Boryszewskim i wtedy to nie poszłoby w ogóle do przodu, gdybyśmy nie mieli komputerów. Każdy z nas miał komputer i poprzez to mógł w tani sposób, bez użycia większych środków finansowych, przenieść idee na ekran. I wtedy tylko pytanie było - co dalej? No i zdecydowaliśmy się na formę zina. Zaczęliśmy go razem konstruować, razem też grając przy tym muzykę elektroniczną, i tak to się powoli zaczęlo napędzać. Dowiedziała się o tym część przyjaciół, zaczęliśmy występować w rożnych miejscach, a później, gdy zaczęliśmy robić swoje strony internetowe, te projekty zaczęły się mocno wirtualizować. Gdy dotarliśmy do większej liczby osób, można było zainteresować jakieś galerie, między innym i galerię AT, która bardzo nam pomogła. I tak to się potoczyło. Od samizdatu do druków wielkoformatowych.

Mariusz Pisarski: Jak ważny jest aspekt dźwiękowy w całości tego, co pokazujecie. Wydaje mi się że bez warstwy dźwiękowej wasza wystawa byłaby dużo skromniejsza, i to nie tylko pod względem jeszcze jednego medium, o które byłaby uboższa, ale także pod względem atrakcyjności odbioru: że ktoś może sobie podejść do danej pracy, nałożyć słuchawki, a nawet wybierać utwory, które mu bardziej pasują.

Roman Bromboszcz: To pytanie trudne, typu: "rola muzyki w życiu współczesnego człowieka".... Nie wiem właściwie. Ja chcę wywołać pewne emocje. Dla mnie obraz często da się przenieść na dźwięk i odwrotnie. Muzyka nie jest tutaj tylko ilustracją, czy dodatkiem, tylko czymś, co przypomina klepsydrę. Ja przynajmniej tak do tego podchodzę. Przez muzykę chcę wywołać pewne emocję, by odbiorca został pobudzony do pewnej refleksji.

Mariusz Pisarski: Ważnym aspektem tej wystawy był performance: Z relacji i organizatorów (Tomasz Wilmański) i widzów, wynika, że był to bardzo mocny punkt programu. Czy także dla ciebie?

Roman Bromboszcz: Największą wartość mają dla mnie działania jednorazowe, odświętne. To najbardziej istotne miejsce dla sztuki: ktoś wychodzi, ktoś coś czyni, dzieje się to tylko raz, bezpośrednio wobec kogoś, można w tym przypadku bezpośrednio działać, wywołać jakieś napięcie , pozostawić pewien ślad, który może zostać na rożne sposoby później podejmowany w pamięci przez kogoś. To jest dla mnie najbardziej istotne w sztuce. W trakcie performance'u tworzy się coś niepowtarzalnego, o dużym ładunku doświadczenia estetycznego.

Mariusz Pisarski: Jestem przekonany, że gdybym pokazał film z performansu osobom, którym bliski jest widżejing, od razu przyjęliby was do swego grona. Czy czujesz się widżejem?

Roman Bromboszcz: Nie wiem jakby to wychodziło w finalnym produkcie jakiegoś tekstu, wypowiedzi. Nasze produkcje “live” rozpatrywać można od strony poezji wizualnej, konkretnej, dźwiękowej, poezji cybernetycznej, polipoezji, net artu, czy sztuk komputerowych. Różne są możliwości dostępu do tego, co robimy. I tak samo być może taki klucz widżejski też by coś dał, coś by wysłowił i wskazał na pewne paralele. Aczkolwiek ani ja ani Łukasz Podgórni nie korzystamy z narzędzi widżejów, nie miksujemy obrazu w oparciu o te narzędzia. Raczej robimy to w programie, albo we Flashu, albo jest to już jakoś spreparowane, napisane. W efekcie miksowane są raczej dwa źródła światła aniżeli różne obrazy w jakimś programie. Natomiast też są odstępstwa bardzo wyraźne od tego. To co zrobiliśmy w auli ASP sięga tradycjami do kina strukturalnego. To z widżejką jako taką niewiele ma wspólnego, aczkolwiek może się to komuś kojarzyć z dyskoteką, bo operowaliśmy właściwie bezpośrednio światłem na siebie i to światło było w rożnych barwach i w rożnych rytmach. Ale nam chodziło o pewien minimalizm i strukturalne podejście do obrazu: nie pojawiał się właściwie żaden kształt, tylko barwa.

Mariusz Pisarski: Manifest Poezji Cybernetyczej ma już kilka lat. Co zostało dziś z tego manifestu . We wcześniejszych rozmowach zacząłeś się od niego odżegnywać. Czy jest on nadal aktualny.

Roman Bromboszcz: Trudno się ten temat wypowiedzieć. Nie mówię nie. natomiast powstały od tego czasu inne teksty, w których z jednej strony próbowaliśmy odpowiedzieć na pewne ataki, czy nieporozumienia związane z tym tekstem, a po drugie powstało też sporo twórczości. Gdy pisaliśmy ten manifest w zasadzie nie stworzyliśmy jeszcze za wiele i to było na zasadzie takiego porozumienia , zarysowania punktu zero, i powiedzenia sobie: startujemy. Ale nasza twórczość zaczęła później weryfikować te postulaty. Pojawiły się zupełnie nowe wątki . Na tej jednej kartce A4, na której znalazł się manifest, nie można było tego zawrzeć w żaden sposób i te teksty nowe, wydaje mi się, bardziej trzymają się praktyki .Wiadomo, że manifesty często kończą źle ponieważ ktoś je formułuje, a potem nie potrafi się z tego wywiązać. My naprawdę chcieliśmy się z tego wywiązać. Później w trakcie tworzenia tworzyliśmy teorie na nowo, na zasadzie sprzężenia zwrotnego. Raczej myślę, że nasze teoretyzowanie zmierza w stronę tego, by pisać poważnie, by pisać teksty naukowe, a nie rzucać rękawiczkami po głowach wymyślonych postaci. Choć Manifest jest pewnym odniesieniem dla nas. Nie powiem, że on zniknie ze wszelkich miejsc, gdzie jest dostępny, tylko, że teraz jesteśmy mądrzejsi o pewne doświadczenia, i gdybym miał komuś wskazywać, jakiś tekst to pewnie nie ten.

Poznań - Londyn, marzec - pazdziernik 2008
Pokrewne artykuły
logogram
Łukasz Gołębiewski

Koniec książki. No Future Book

W rozmowie z Mariuszem Pisarskim

Autor Końca książki. No Future Book oraz Szerokopasmowej kultury o przyszłości wydawnictw w dobie cyfrowej