Ciało, tekst i głos – wzajemne splątanie tych trzech elementów, splątanie w ruchu, przebojowo określiły poetycki teledysk Noccc, którym w 2008 roku młoda performerka i poetka Weronika Lewandowska, zaznaczyła swoją obecność w kilku przestrzeniach na raz: niezależnej, muzycznej wideo produkcji, w przestrzeni animacji słowa oraz poetyckiego slamu, z którego Noccc czerpała swój rodowód. W adaptacji wideo na żywy obraz z kamery nałożyła się dodatkowa warstwa wizualna złożona z liter, słów i – okazjonalnie – kształtów i ilustracji, które nie były jedynie rzutowane na sylwetkę autorki, lecz także manipulowane przez nią. Po części jak w tańcu, po części jak w interakcji z holograficznym interfejsem, w stylu trylogii Matrix, Weronika Lewandowska wykonywała na ekranie starannie rozpisaną choreografię, w której centrum znajdowało się ciało artystki.
Było ono centralnym medium autorskiego zamysłu, dyspozytorem gestu, głosu, ruchu oraz tekstu. Stanowiło też główne odniesienie dla kamery. Wiersz Noccc traktuje bowiem o cielesnym, erotycznym, miłosnym uniesieniu – o tym pierwszym, być może pierwszym udanym, spotkaniu dwóch osób, które przekracza barierę obaw i oczekiwań, by w końcu rozebrzmieć lepiej, niż podsuwała wyobraźnia. “Kosmyk moich włosów w twoich ustach” – to obraz, który powtarzając się w wierszu na zasadzie sensorycznego wyzwalacza, niesie z sobą ów erotyczny temat, by raz jeszcze podkreślić rolę ciała i tekstu jako zworników przywoływanego przez teledysk sensorium. Przekaz wideo dokonywał tu gatunkowego podporządkowania animacji tekstu, grafiki, muzyki i głosu, wyraźnie pozostając przy tym wideoklipem, który można wrzucić na YoutTube’a lub pokazać w telewizji. Jednocześnie też otwierał całość na różne artystyczne dyskursy. Niedaleko przecież Nocccy do “filmtekstów” Katarzyny Giełżyńskiej z cyklu C()n Du It (2012). I w klipie Lewandowskiej i w klipach Giełżyńskiej widz zproszony zostaje do samodzielnego ułożenia, na planie tekstowym i wizualnym, rozwijającego się w czasie wiersza. Przedmiotowe skierowanie C()n Du It w kierunku kultury czytania w sieci, a Nocccy w stronę operowania interfejsami przyszłości, wirtualnymi z jednej strony, z drugiej mocno angażującymi ciało, zbliża też obie autorki ku literaturze elektronicznej i ku jej zainteresowaniom. Cyfrowość, w tym kontekście, jest nie tylko częścią curriculum i składową wrażliwości, ale też przestrzenią artystycznej aspiracji – nadzieją na znalezienie pełniejszego wyrazu dla czegoś, co ani na papierze, ani nawet na scenie, jeśli chodzi slam poetycki, wyrazić do końca się nie da.
I tak oto trafiamy do roku 2021. Po miesiącach intensywnej, kolaboratywnej produkcji z wykorzystaniem zasobów pracowni VR/AR vnLab, działającej w Szkole Filmowej w Łodzi, wiersz Noccc doczekał się nowego wcielenia w środowisku wirtualnej rzeczywistości. Zamiast oglądania Nocccy na scenie, bądź w formie filmowej, odbiorca wchodzi w trójwymiarową, sztucznie generowaną przestrzeń. Wchodzi w sensie jak najbardziej dosłownym. Odchodząc od stolika (w klubie, przed sceną), wstając z fotela (w domu, sprzed ekranu) postawieni zostajemy pośrodku wydzielonego grubą taśmą kawałka podłogi, o powierzchni 3x3m, przed rozwieszonym ekranem, rodzajem płachty orientacyjnej dla nas i dla projektora zainstalowanego na ścianie ponad naszymi plecami. Tak przygotowani, z nałożonymi na głowę goglami, z magicznymi różdżkami w dłoni (“kontrolerami ręcznymi”) i z życzeniami udanej podróży od ekipy konduktorskiej, wchodzimy w Noccc VR .
Znajdujemy się w jaskrawej, wszechokalającącej, świecącej własnym światłem przestrzeni. Jest to rodzaj oazy umieszczonej pośrodku rozległej, euklidesowej równiny. Jej granice wytycza horyzont odległych, pikselowych gór. Dla kogoś posiadającego sprzęt VR , zarówno elementy składowe tej przestrzeni, takie jak ukształtowanie mikro terenu, bryły, roślinność, a nawet unoszący się w powietrzu pył, nie będą obce. Należą bowiem do palety graficznych możliwości popularnego silnika Unity, na którym utwór stworzono. Niemniej jednak w Nocccy dbałość o każdy detal jest większa i mniej generatywna niż w przypadku komercyjnych produkcji. Dużo silniej jednak od wrażeń wizualnych, po zanurzeniu się w świat Nocccy VR, przemawia do nas inny, szczególny efekt. Jest nim wrażenie przeniesienia się do przyjaznej przestrzeni, jakiego doświadczamy znajdując się, na przykład, pod rozłożystymi konarami sędziwego drzewa. To świetny punkt wyjścia, uspokaja bowiem odbiorcę i zapewnia, że cokolwiek się wydarzy, nic nam nie grozi. Gdy już oswoimy się z otaczającym nas środowiskiem i rozpoznamy granice ruchu w obrębie projektowanego na nasze źrenice obrazu, nasze odmaterializowane ciało, poruszające się po tym wirtualnym ogrodzie niczym duch w stanie bardo, doświadcza serii subtelnie zaprojektowanych zdarzeń. Są one poetycko nieoczywiste, radykalnie rożne od produkcji VR głównego nurtu, które od pierwszych sekund najczęściej stawiają nas w łopatologicznie oczywistej sytuacji: biegnij stąd tam, siadaj i patrz, itp. Nigdy do końca nie wiadomo, co jest efektem naszych działań, a co częścią z góry zaplanowanego skryptu. Naszą rolą, jak można się domyślać, jest raczej ruch, niż bezruch, wyjście czemuś na przeciw, napotkanie czegoś, spotkanie kogoś, aniżeli ucieczka.
Pojawia się jednak pytanie: napotkanie kogo? Przecież Weronika Lewandowska, jako poetyckie alter-ego wykonujące wiersz na scenie oraz jako główna aktorka przed kamerą teledysku, znika. Oba poprzednie wcielenia wiersza, ale zwłaszcza jego wersja slamowa, sugerowały autentyczny, autobiograficzny kontekst. Performerka przechodzi na pozycję deus otiosus. Ponieważ roślinności w oazie Nocccy nie brakuje, można by powiedzieć, że ów nieobecny bóg ujawnia się w świecie utworu w postaci głosu dobywającego się z gorejącego krzewu. Jednak nie jest to już głos boski. Jest on zdecydowanie odmieniony. Z głosu raperki i performerki przekształca się w głos kusicielki. Zmianę taką wymusza oczywiście samo medium, które z definicji stawia odbiorcę w pozycji poszukiwawczej, przydziela mu rolę Alicji podążającej za Królikiem, obarcza misją animy w poszukiwaniu animusa, i na odwrót. Zmiana ta jest także rezultatem dominanty tematycznej i kontekstu odbiorczego wersji VR. Noccc jest konsekwentnie promowana jest jako wiersz erotyczny w VR, który pozwala nam eksplorować zmysłowość, poezję, taniec i naturę. Głos staje się pomostem pomiędzy tymi trzema sferami. Pomostem wypełniającym lukę po zniknięciu ciała.
Czy jednak ciało naprawdę znika? A może zostaje tylko podmienione? Dla Sandry Frydrysiak, producentki Nocccy VR, jednym z celów projektu jest poruszenie nas w sposób dosłowny, nie tylko sensie emocjonalnym, ale dosłownym, wcielonym, tanecznym. A zatem z jednej strony naszym własnym ciałem wypełniamy lukę po zniknięciu ciała Weroniki. Musimy się ruszać, tak by każdy swoim własnym ciałem i na swój własny sposób mógł realizować strategię choreografczną, która to – można się domyślać – w niemały sposób determinuje przebieg utworu i całego przeżycia. Z drugiej jednak strony, wspomnianą lukę zastępujemy też rodzajem ciała niematerialnego. Już w drugiej minucie spektaklu, spod wirtualnej, gęstej roślinności, zaczyna wyłaniać się awataryczna postać, której zarys jest celowo schematyczny, abstrakcyjny, jakby dopiero co wyszła spod rąk projektanta i czekała na swoje wypełnienie. Postać podchodzi do nas, a my – jeśli tylko chcemy – możemy zmniejszyć dystans, aż nagle zbliża się ona na tyle, by przeniknąć nas na wskroś. Coś co zapowiadało niewygodę i szok okazuje się intrygujące i przyjemne. Na tyle, że chcemy to powtórzyć i znów rozglądamy się wokół, lustrując fantastycznie wybujałe krzaki, głazy i listowia w poszukiwaniu tajemniczej obecności. Alicja podąża za Królikiem, animus za animą. A wszystko przy cykadach rytmicznej recytacji, która po polsku naprawdę brzmi lepiej niż w innych językach, do tego stopnia, że można ją szczerze polecić nie władających naszym językiem odbiorcom. Po krótkich peregrynacjach, niestety zbyt krótkich, w świecie Nocccy nastaje świt, pojawiają się napisy i nie ma chyba takiej osoby, która natychmiast nie chciałaby do świata spod gogli powrócić. Niestety za nami stoją inni chętni i pozostaje nam grzecznie przekazać oprzyrządowanie do obowiązkowej dezynfekcji, aby utwór mogli doświadczyć kolejni Argonauci wirtualnych erotyków.
W tej właśnie chwili, w momencie schodzenia z „ringu” VR, swoją obecność dobitnie zaznacza jeszcze jedno ciało, które zastępuje nieobecną Weronikę Lewandowską: rodzaj ciała społecznego, wystawionego na pokaz w przestrzeni publicznej. Przez 7 minut projektowanego przez gogle VR pokazu błądzi ono po wydzielonej części sali pod czujnym okiem skromnego, ale obowiązkowego sztabu, który czuwa nad naszym bezpieczeństwem. Błądzenie to samo w sobie jest rodzajem tańca, którego możliwe trajektorie musiała choćby częściowo przewidzieć zatrudniona przy projekcie choreografka Kaya Kołodziejczyk. Jednak to, co widzą inni, w przestrzeni realnej obserwując nasz wysiłek interpretacyjny w stanie zanurzenia, jest w dużym stopniu wypadkową improwizacji, osobistej otwartości na nowe przeżycia oferowane przez sztukę współczesną oraz kompetencji w posługiwaniu się kontrolerami VR wspomagającymi naszą percepcję po drugiej stronie gogli. Niektórzy stoją jak wryci pośrodku ringu, nieznacznie ruszając głową; inni unoszą ręce chcąc zerwać z wirtualnego drzewa swój własny zakazany owoc, jeszcze inni w euforii padają na podłogę, by na koniec spektaklu pokłonić się przed bogiem nastającego w Nocccy świtu. Wszelkie możliwe, dramatyczne bądź nie, wypowiedzi naszych ciał wystawione są w tym przypadku na widoku publiczny. Oczywiście w przyjaznym środowisku wystawienniczym, w otoczeniu miłośników filmu i artystycznego eksperymentu. Pod nieobecność performerki to widownia odgrywa tu główny spektakl, na przemian wchodząc na scenę i wykonując swój własny taniec, bądź schodząc z niej i obserwując tańce innych.
Warunki, które Instytut Polski w Londynie zapewnił publiczności, aby mogła w komforcie doświadczyć Nocccy Weroniki Lewandowskiej były idealne. Czy artysta może marzyć o lepszej lokalizacji niż wnętrza Instututu Kultury Współczesnej wzdłuż defiladowej alei the Mall łączącej plac Trafalgar z pałacem Buckingham? Jednocześnie nieformalny, offowy charakter zaciemnionych pomieszczeń na piętrze podkreślał autorski i nowatorski charakter utworu. Profesjonalna i przyjazna obsługa, złożona z personelu Instytutu oraz z ekipy organizującej coroczny festiwal polskiego kina w stolicy Wielkiej Brytanii czyniła doświadczenie jeszcze bardziej wyjątkowym. W świecie dopiero wyłaniającym się spod pandemii i wchodzącym w kolejną czarną chmurę wojennej niepewności, pojedynczy akt wyjścia do galerii i spotkania się zarówno ze sztuką, jak i z ludźmi sztuki, sam w sobie nosi znamiona małej, osobistej manifestacji. A jednak mimo to, Noccc musi też trafić pod strzechy. Utwór powinien być udostępniony szerokiej publiczności na wszelkich możliwych platformach, od Google po Sony Playstation VR. Niechby nawet kosztował 10, bądź 15, złotych. Należy go uwolnić! Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że chce się do Nocccy wracać natychmiast, tuż po zakończeniu projekcji. Dzieło sztuki w VR jest z definicji nielinearne, wielosekwencyjne, dosłownie nieobjęte. Przy dodatkowym, poetyckim zagęszczeniu wirtualnej przestrzeni, wyzbytej utylitarnych mechanizmów gier VR, jeden przebieg to żaden przebieg. Aby przeżycie Nocccy było pełne, musimy je powtarzać. Aby je w komforcie powtarzać, musi to być komfort domowy. Niestety, Łódzka Szkoła Filmowa, przynajmniej na dziś, być może za mocno pragnie, abyśmy to ważne, nagradzane dzieło, odbierali jako dzieło filmowe. A takim przecież nie jest. Jest też poezją, jest spektaklem, jest rodzajem literatury elektronicznej. Przede wszystkim należy do swojego własnego gatunku, o własnej historii i bogatej już konstelacji podobnych utworów, należących do literackich bądź literacko inspirowanych doświadczeń VR. Noccc można na przykład zestawić z VRWandlung /Metamorphosis (2018) Miki Johnson. W tej adaptacji VR opowiadania Przemiana Franza Kafki nakładając gogle budzimy się jako Greg Sama, zamienieni w olbrzymiego owada. Podobnie jak Noccc, Metamorphosis objeżdża galerie, biblioteki i festiwale na całym świecie. Jednak decyzje o tym, czym dzieło nazwiemy, w jakim kontekście je pokażemy i częścią jakiego szerszego dyskursu sztuk je uczynimy, pozostawia się w gestii lokalnych organizatorów. W przypadku Nocccy, to oczywiście początek. Przed zespołem twórców wciąż długa droga usłana kolejnymi nagrodami i zachwytem indywidualnych odbiorców, którzy mogą dzięki Nocccy doświadczyć (na swoim własnym ciele) nowych wymiarów poezji.
Mariusz Pisarski – badacz hipertekstu, literatury elektronicznej, światów sci-fi odległej przyszłości. Tłumaczy, wydaje i promuje klasykę literatury elektronicznej oraz polską poezję i prozę cyfrową. Autor książki Xanadu. Hipertekstowe metamorfozy prozy redaktor książek Remediation: Crossing Discursive Boundaries: Central European Perspective, Hiperteksty literackie. Literatura i nowe media. Ostatnio stworzył amerykańską edycję online hipertekstu Twilight. A Symphony Michaela Joyce’a.