Michał Wilk

Cyfrowa dżungla o plączących się linkach

Czyli dostępność literatury elektronicznej (w skrócie)

Piszę o dostępności literatury elektronicznej, rozumianej jako możliwość dotarcia do i korzystania z niej, zarówno tej technologicznej (posiadanie urządzeń, oprogramowania, umiejętności korzystania z medium), jak i literackiej (kompetencje literackie). Przedstawiam parę zagadnień, które odnoszą się także do obiegu literatury elektronicznej oraz tego, jak do niej docieramy i jak ją czytamy. Wychodzę z założenia, że e-literatura ma ograniczony zasięg i jest trudno dostępna, niszowa. Wymieniam kilka przyczyn, np. wysokie wymagania, uwarunkowania kulturowe i technologiczne, śmierć cyfrowa, dynamiczny rozwój nowych technologii. Podaję również instytucje, które zajmują się literaturą elektroniczną, głównie w kontekście jej zachowania i upowszechniania.

Hipertekst znaleziony na serwerze

obrazek: midjourney, prompt: cyfrowa dzunglaJest połowa lat 80. ubiegłego wieku, zaledwie czterdzieści lat temu. Świat nie zna jeszcze Tik-Toka, Facebooka, czy nawet powszechnego Internetu. O komputerze osobistym pomarzyć mogą tylko nieliczni. I w tym czasie powstaje pewien utwór...

Pierwsze wydanie ukazuje się w 1991 roku w formie książkowej – formie, którą, uznajmy, dobrze znamy. Pięć lat później tekst ukazuje się w formie hipertekstu – na trzy i pół calowej dyskietce. Trzecie wydanie, opublikowane w 2002 roku, to jest wydanie internetowe, to znaczy dostępne w sieci, zupełnie za darmo, posiadające swój adres url, dostępne do dzisiaj. Czwarte wydanie z 2013 roku to już wznowienie wydania książkowego z zachowaniem poprawek powstałych przez te wszystkie lata.

Chodzi o Æ Roberta Szczerbowskiego, przedstawiane czasem jako anonimowy „Elektropis znaleziony w Krzeszowicach”, utwór „bezosobowy i samostwórczy”, z założenia bowiem miał nie posiadać ani tytułu ani autora.

Inny przykład: afternoon. a story Michaela Joyce'a – powieść hipertekstowa, uznawana za klasyczny przykład literatury elektronicznej, zapowiedziana w 1987 roku na konferencji naukowej Association for Computing Machinery Hypertext (pierwszej edycji tej konferencji zresztą), wydana na dyskietce w 1990 roku, obecnie dostępna do kupienia za niecałe 25 dolarów amerykańskich – na nośniku pamięci zewnętrznej USB (http://www.eastgate.com/catalog/Afternoon.html). Polskie wydanie, jako popołudnie. pewna historia, w tłumaczeniu Radosława Nowakowskiego i Mariusza Pisarskiego, ukazało się w 2011 roku. Zdobędziemy je na płycie kompaktowej CD.

I na koniec jeszcze Koniec świata według Emeryka Radosława Nowakowskiego i „Blok” Sławomira Shutego – polskie hiperteksty opublikowane na początku lat dwutysięcznych. Oba ukazały się w sieci, pierwszy z nich od 2005 roku był nawet w dystrybucji księgarskiej na płycie CD, drugi przepadł na moment w 2014 roku, aby powrócić jako reedycja, cyfrowa rekonstrukcja zawierająca parę poprawek i unowocześnień, w 2019 roku. Oba utwory są teraz dostępne w internecie.

Co łączy te wszystkie przykłady, poza tym, że właściwie są hipertekstami? Przede wszystkim zmienność ich dostępności w czasie (nierzadko krótkim), a w trzech pierwszych przypadkach nawet zmienność nośnika (dyskietka, płyta CD, internet, książka).

404 E-lit Not Found

Jeśli więc zdefiniujemy dostępność literatury elektronicznej jako możliwość dotarcia do i korzystania z niej, to już na tych czterech przykładach zobaczymy, że nie jest to sprawa oczywista i prosta.

Literatura elektroniczna bywa trudno dostępna, wiele utworów cyfrowych ma ograniczony zasięg, nie tylko językowy czy kulturowy, ale przede wszystkim technologiczny. Tego rodzaju twórczość jest też szczególnie narażona na zjawisko śmierci cyfrowej. W związku z tym potencjalni odbiorcy niejednokrotnie napotykają trudności.

Zaczyna się od tych prozaicznych, takich jak błąd serwera 404 (chyba, że jest się Leszkiem Onakiem) czy niepoprawny adres url. Zresztą, w przywołanym przypadku Bloku, poza przywołanym problemem, zauważymy jeszcze inny: w wielu miejscach spotkamy bowiem adres ha.art.pl/blok/ – przyznaję, sam się nim przez pewien czas posługiwałem – podczas gdy teraz trafimy tam jedynie na komunikat, że poszukiwany plik nie istnieje. Hipertekstu należy więc szukać pod adresem http://haart.e-kei.pl/blok/.

Zdarza się jednak i tak, że nie będziemy mieć dostępu do jakiegoś utworu lub jego elementów, ponieważ na przykład ramki już nie są obsługiwane, wsparcie dla apletów Javy czy technologii Flash się skończyło (Flash zresztą został uroczyście pożegnany pod koniec 2020 roku), jakiś utwór zniknął ze sklepu treści cyfrowych, czy też nie mamy odpowiedniego oprogramowania, systemu operacyjnego lub nawet urządzenia (np. jakiś utwór jest dostępny tylko na iOS, a nie posiadamy ani iPada ani iPhone’a).

[1] Alternatywnym adresem, tym razem zawierającycm w sobei protokół SSL, którego brak czasami uniemożliwa dostęp do strony, pozostaje też https://techsty.art.pl/Blok/ [przyp. redakcja].

Literatura elektroniczna ma warstwy

Oczywiście nie jest też tak, że utwory cyfrowe znikają bezpowrotnie. Wiele z nich udaje się przywrócić, emulować w nowszych środowiskach czy zaadaptować, jak chociażby drugą powieść Joyce’a Twilight, A Symphony. W polskim tłumaczeniu NowakowskiegoZmrok. Symfonia nie tylko zyskała drugie życie, ale też szansę na szerszy odbiór, dzięki przygotowaniu jej webowej wersji. Warto zresztą odnotować, że od lutego 2022 roku dotyczy to nie tylko polskiego tłumaczenia, ponieważ oryginalna wersja językowa jest dostępna online w zasobach wirtualnego muzeum The Next. W przeciwieństwie do swej poprzedniczki nie wymaga więc zakupu nośnika i posiadania urządzenia z napędem. Wymaga za do dostępu do internetu.

Tutaj jednak dochodzimy do innego problemu. Mianowicie do pytań o odbiór i znaczenie medium. Literatura elektroniczna bowiem to nie tylko warstwa tekstowa, do której przywykliśmy i której poświęcamy najwięcej uwagi, zwłaszcza jeśli podchodzimy do niej tak samo, jak w przypadku literatury drukowanej (chyba, że interesujemy się liberaturą, to wiemy, że nawet między innymi papier, skład i format publikacji mogą mieć znaczenie).

E-lit zachęca nas, a w wielu przypadkach nawet zobowiązuje, do zwrócenia uwagi na jego formalną stronę – na interfejs, kod czy platformę. Dlatego z jednej strony nierzadko możemy mieć trudność z „wiernym” odbiorem, a adaptacja może okazać się formą zaburzenia, modyfikacji pierwotnej, oryginalnej wersji utworu, czyli stworzenia jej kolejnej wersji. Z drugiej strony takie podejście wymaga od czytelnika dodatkowych kompetencji.

W pierwszym przypadku webowa wersja hipertekstu, wyświetlanego na niezwykle szybkim laptopie czy nawet smartfonie z dostępem do równie szybkiego łącza internetowego, w nowoczesnej przeglądarce internetowej, nie będzie tym samym, czym jego pierwotna wersja uruchamiana z dyskietki czy płyty CD, nośnika zdobytego w określony sposób – kupionego czy wypożyczonego, posiadającego etykietę, broszurkę itd., na desktopie, wymagającym cierpliwości co do prędkości swojego działania, z ekranem o określonej częstotliwości odświeżania.

I to, jak wygląda taka lektura, pokazuje chociażby dokumentacja przygotowywana przez Electronic Literature Lab, realizującego chociażby projekty Pathfinders i Traversals oraz wydającego serię publikacji „Rebooting Electronic Literature”.

Pod tym względem warto jeszcze pamiętać o krakowskim laboratorium afiliowanym przy Uniwersytecie Jagiellońskim, czyli UBU Lab, dzięki któremu możemy korzystać z komputerów nieobecnych już w szerszym obiegu, pochodzących z lat 80. czy 90. ubiegłego wieku i poznawać wczesną kulturę cyfrową, dla wielu użytkowników komputerów i internetu pewnie już prehistoryczną.

Zresztą dla niektórych odbiorców e-litu element migotającego ekranu kineskopowego, dźwięk wentylatora i obracającego się dysku jest integralną częścią doświadczenia odbioru literatury elektronicznej. I w zgodzie z tym podejściem, czyli podejściem, w którym medium ma znaczenie, powinniśmy o tym pamiętać – o nieprzeźroczystości medium i materialnym aspekcie utworu literackiego czy dzieła artystycznego. A właśnie o doświadczenie, czy przeżycie, w wielu przypadkach chodzi. E-lit to bowiem nie tylko czytanie liter.

readme.txt

W związku z tym, w tym drugim przypadku właśnie, przypadku kompetencji, potrzebujemy wiedzy i umiejętności do obchodzenia się z utworami cyfrowymi, do ich właściwego czy satysfakcjonującego odbioru. Z tego powodu na przykład wczesne utwory, chociażby te tworzone w programie Storyspace, posiadają instrukcję obsługi, czyli informacje dotyczące sposobu nawigacji po tekście.

Załóżmy więc, że określony utwór jest dostępny, istnieje, nie przepadł w cyfrowej otchłani; następnie, że mogę do niego dotrzeć, a więc jest dla mnie osiągalny – pod względem technicznym (mam odpowiednie urządzenie lub dostęp do internetu), ekonomicznym (stać mnie na to urządzenie lub na dostęp do sieci), operacyjnym (znam wymagany interfejs i potrafię go obsługiwać, wiem, jak korzystać z danego medium), językowym (znam język, w jakim dany utwór funkcjonuje, a w wielu przypadkach to język angielski). I teraz, kiedy już dotrę do tego utworu i mogę z niego korzystać, pytanie, czy odpowiednio go odczytam, zrozumiem, zinterpretuję?

W przypadku wczesnej literatury elektronicznej, powstałej w okresie przedinternetowym i na początku lat 90., wskazuje się na jej eksperymentalny i awangardowy charakter, na estetykę trudności i wysoki modernizm, czyli taki zestaw chwytów literackich, który raczej stawia opór czytelnikowi, jest dla niego niecodziennym wyzwaniem, ponieważ wytrąca go z czytelniczego przyzwyczajenia, zwłaszcza tego, jakie zdobywamy podczas lektury tekstów drukowanych. Czytanie przestaje być przewracaniem kartek papieru i wodzeniem spojrzeniem po równo wydrukowanych liniach statycznego tekstu.

I nawet nie chodzi o to, że znaki są kolorowe, różnej wielkości i kroju, ruchome, że słyszymy dźwięki, widzimy obrazy, że klikamy i nawigujemy między elementami, nawet nie o to, że nie czytamy od góry do dołu lub od prawej do lewej, po kolei, ale chodzi też – a może przede wszystkim – o to, że:

  • utwór jest interaktywny, reaguje na naszą obecność i działania (jak w przypadku instalacji przestrzennych, wykorzystujących np. technologię CAVE czy coraz popularniejsze technologie VR, AR, MR, XR – notabene trudno dostępne, ponieważ kosztowne),
  • dostosowuje się do naszej ścieżki lektury, czy też raczej pozwala na jej wytyczenie zgodnie z tym, jak czytamy (jak na przykład w pierwszej powieści hipertekstowej Joyce’a),
  • elementy znaczące znajdują się nie tylko w tekście czy warstwie wizualnej, ale też w kodzie czy opisach hiperłączy (np. w Samplers: Nine Vicious Little Hypertexts Deeny Larsen, o czym wspominała sama autorka w rozmowie z Dene Grigar po prezentacji swojego tekstu, mówiąc póżniej też o różnych wersjach utworu i kanonicznym typie lektury tekstu uruchamianego z dyskietki w programie Storyspace na komputerze Macintosh; na marginesie dodam, że warto tu jeszcze pamiętać o takiej odmianie e-litu jak codepoetry),
  • współuczestniczymy w tworzeniu i odbiorze, że powinniśmy być aktywni (jak np. w literaturze ambientalnej, wykorzystującej dane pochodzące z naszych urządzeń mobilnych, chociażby dane geolokalizacyjne, m.in. The Cartographer’s Confession Jamesa Attlee'go, która dla lepszego obioru wymaga jednak pobytu w Londynie),
  • tekst sam w sobie jest dynamiczny, procesualny czy performatywny.

A to i tak niektóre z właściwości literatury elektronicznej.

Dlatego obok dostępności technologicznej literatury elektronicznej pojawia się jeszcze aspekt jej dostępności (przystępności) literackiej, który jest dość oczywisty, jeśli rozważamy tu zagadnienie literatury.

Wszystkie linki prowadzą do...

Nie bez powodu więc tak ważną rolę odgrywają różnego rodzaju instytucje, czy to akademickie czy nie, które nie tylko tłumaczą to, jak i gdzie czytać literaturę elektroniczną, ale też tłumaczą (adaptują) jej przykłady. Ponadto zbierają informacje na ich temat, dokumentują, archiwizują, ułatwiają dostęp do tego rodzaju literatury, poszerzając jej zasięg.

Dobrymi przykładami są nie tylko Electronic Literature Organization, ze swoimi zasobami takimi, jak między innymiElectronic Literature Collection, Electronic Literature Directory, wspomniane już Electronic Literature Lab, czy Electronic Literature as a Model of Creativity and Innovation in Practice, z zasobami ELMCIP Knowledge Base, ale też łączące je i wiele innych instytucji grupa Consortium on Electronic Literature.

Ponadto warto też mieć na uwadze wspomniane już wirtualne muzeum The Next, czy nowo powstałe bazy danych, takie jak na przykład zasoby literatury elektronicznej krajów afrykańskich: Multilingual African Electronic Literature Database & African Diasporic Electronic Literature Database (MAELD & ADELD), antologie, takie jak chociażby Antología Lit(e)Lat. Literatura Electrónica Latinoamericana y Caribeña, gromadząca latynoamerykańską i karaibską literaturę elektroniczną, różnego rodzaju serwisy czy blogi, takie jak na przykład Arabicelit, prezentujący arabską literaturę elektroniczną.

W Polsce pod tym względem kopalnią informacji jest oczywiście magazyn Techsty, ale też zasoby takich grup artystycznych jak między innymi Perfokarta, Rozdzielczość Chleba, czy wydawnictw takich jak Korporacja Ha!art. A warto tu jeszcze odnotować nowo powstałe przy Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu Centrum Badań nad Literaturą Elektroniczną, którego jednym z celów jest archiwizacja polskich utworów literatury cyfrowej.

W związku z działaniami podejmowanymi przez różne instytucje dostrzegam dwie tendencje w podejściu do literatury elektronicznej oraz jedną zasadniczą, wynikającą z tych tendencji trudność - co ma znaczenie dla dostępności e-litu.

Mianowicie po pierwsze tendencję do zachowywania zabytków literatury elektronicznej, czyli zwrot ku tym przykładom, które są istotne z historycznego punktu widzenia, które miały i nadal mają przełomowy wpływ na rozwój literatury elektronicznej i kultury cyfrowej; po drugie tendencję do poszukiwania nowych przykładów, zwłaszcza tych nieoczywistych, zaliczanych często do trzeciej generacji literatury elektronicznej, a więc tej powstającej i funkcjonującej przede wszystkim w mediach społecznościowych.

I z tej drugiej tendencji wynika pewna trudność: jak bowiem dotrzeć do tych przykładów, jak je rozpoznać? To znaczy, jak dotrzeć do literatury elektronicznej tworzonej na przykład na Instagramie, Twitterze czy Tik-Toku, jeśli osoba, która tworzy te utwory lub osoby, które je odbierają, nie są nawet świadome, że tworzą i odbierają literaturę elektroniczną, a więc raczej nie zgłaszają jej np. tam, gdzie można ją odnotować, zauważyć, nie opatrują jej opisem czy etykietami (tagami), poprzez które można do nich dotrzeć? Bo już dyskusja na temat tego, czy tego rodzaju aktywność zaliczać do pola literatury elektronicznej czy nie, pozostawiam tu na boku.

Ile ciekawych przypadków jest poza naszym zasięgiem, ponieważ ich nawet nie dostrzegamy i niezbyt mamy jak dostrzec? A nie wszystko da się poznać, dryfując tak po prostu po bezbrzeżnym internecie, licząc, że trafi się na coś godnego uwagi.

Na marginesie można jeszcze zapytać o te utwory cyfrowe, które stosują dobrze już znane rozwiązania, np. proste powieści hipertekstowe, generatory tekstu czy twitterowe boty lub wideowiersze umieszczane na YouTube czy Vimeo. Czy zostają one zauważane, mimo że pod względem technologicznym, a więc pod względem swojej elektroniczności, nie stanowią niczego nowego, to znaczy niczego, czego byśmy już nie znali? A może przechodzą bez echa i po prostu uzupełniają tylko odpowiednie bazy danych, ponieważ uznajemy je za niezbyt oryginalne i nowatorskie?

E-lit elit?

I w tym miejscu pojawia się zagadnienie świadomości czy intencji autora lub odbiorcy.

Wydaje mi się bowiem, że wiele osób nawet nie zdaje sobie sprawy, że tworzy czy odbiera literaturę elektroniczną, o czym zresztą pisze również Leonardo Flores w odniesieniu do trzeciej generacji literatury elektronicznej. Już nawet nie chodzi o to, że większość raczej nie wie, czym tak naprawdę literatura elektroniczna jest, jak się ją definiuje, czy też utożsamia ją z elektronicznymi formami literatury, czyli dobrze znanymi e-bookami.

Po prostu e-lit jest niszą i do tego zajmowaną przez określoną - i moim zdaniem wąską i wyspecjalizowaną - grupę ludzi. Choć może powinienem napisać, że taką niszą do tej pory był, a stopniowo przestaje być, ponieważ, jak się okazuje, aby tworzyć literaturę elektroniczną, nie trzeba już być świadomym określonych chwytów literackich wynikających z właściwości środowiska cyfrowego czy posiadać umiejętności korzystania z określonych narzędzi do tworzenia takiej literatury? Może grupa ludzi ucyfrowionych (digerati), czyli piśmiennych cyfrowo, przestaje być równoznaczna z cyberelitą czy cyberkulturową elitą programistów, jak opisywał to swego czasu Vilém Flusser w „Społeczeństwie alfanumerycznym”? Choć zrozumiałe jest, że jak na początku rozwoju naszej piśmienności, także tej w epoce druku, istniały grupy ludzi piśmiennych (literati) posiadających dzięki nowym umiejętnościom przewagę kulturową (i nie tylko), tak i teraz, w kontekście kultury cyfrowej, możemy wskazywać na te same tendencje...

Dlatego rodzi się tu kilka dodatkowych pytań: na jakim etapie przemian jesteśmy, czy internet rzeczywiście jest tak egalitarny, jak byśmy tego chcieli (bo to, że nie jest taki, jak wyobrażali go sobie Vannevar Bush, Douglas Engelbart, Ted Nelson czy nawet Tim Berners-Lee, to wydaje mi się pewne), zwłaszcza w kontekście (hiper)korporacjonizmu, monopoli cyfrowych, kolonizacji cyfrowej i tak dalej, oraz przede wszystkim pytanie w odniesieniu do tego, o czym tutaj piszę, mianowicie: czy literatura elektroniczna jest (i musi być) dla każdego?

Co prawda daleki tutaj jestem od stwierdzania elitarności literatury elektronicznej (e-litarności), nawet jeśli niezwykle kuszące zdaje się wykorzystanie podobieństwa anglojęzycznego skrótu e-literatury, czyli e-lit oraz wyrazu elita i jego angielskiego odpowiednika: elite, a także wnioskowanie z kilku różnych przesłanek.

Jednakże fakt, że między innymi...

...prowokuje do zastanowienia.

Dlatego prowokacyjne pytanie zawarte w śródtytule wydaje mi się uzasadnione, a już na pewno otwierające dyskusję. Tym bardziej, że – jak starałem się tu dość przyczynkowo pokazać – dostępność literatury elektronicznej to kwestia zarówno tego, jak do niej docieramy, jak i tego, jak ją odbieramy czy rozumiemy. Z kolei to zagadnienie nie jest tak proste i oczywiste, jak może się wydaje, a już z całą pewnością jest warte przedyskutowania w tej perspektywie.

Zdając sobie więc sprawę ze skrótowości omówienia tego problemu i z całą pewnością istnienia wielu miejsc do uzupełnienia, liczę na to, że niniejszy tekst jest właściwie pretekstem i stwarza przestrzeń dla kolejnych głosów, które można dodać. Osobiście zresztą jestem otwarty na dyskusję, czy to na łamach magazynu „Techsty”, czy to w prywatnej korespondencji (michaljjwilk@gmail.com). Zagadnienie dostępności literatury elektronicznej pojawia się bowiem już w różnych kontekstach i odnoszę wrażenie, że przestaje być tematem dotąd omijanym, traktowanym z niechęcią, bo być może podważającym tym samym potencjał literatury elektronicznej.





Michał Wilk – internetowy flâneur, ostatnio interesuje się między innymi metodami notowania, edytorami tekstowymi, tworzeniem stron internetowych. Zawodowo zajmuje się redagowaniem tekstów do internetu. Autor rozprawy doktorskiej, zatytułowanej „Obieg literatury elektronicznej w perspektywie elitarności”, obronionej w 2021 roku z wyróżnieniem w Instytucie Literaturoznawstwa na Uniwersytecie Humanistyczno-Przyrodniczym im. Jana Długosza w Częstochowie.

Pokrewne artykuły
logogram
Stuart Moulthrop

Tekstowe instrumenty

W rozmowie z Noah-Wardrip Fruin

O przyszłości pisania na ekranie

logogram
Andrzej Pająk

Islamskie ogrody i barokowe teksty-maszyny

Porady dla hipertekstowych odgrodników w dwóch odsłonach