Pytania te wydawały się niemal zbędne trzy dekady temu, gdy Internet zaczynał wchodzić do powszechnego użytku, a na awangardowe literackie eksperymenty z komputerem mógł sobie pozwolić każdy właściciel peceta podłączonego do sieci. Warto było pisać i publikować z wykorzystaniem języka nowych mediów choćby dlatego, że były one nowością. Dziś, gdy cyfrowość przenika każdy aspekt życia i kultury, a media cyfrowe nie są już „nowymi mediami”, odpowiedź na pytanie, dlaczego — i jak — opowiadać cyfrowo, nie jest już tak oczywista. Druk wcale nie umarł, a książka wciąż pozostaje najważniejszą walutą kapitału kulturowego. Dlaczego więc, jeśli jestem młodym, aspirującym autorem, miałbym się silić na interaktywne dodatki do głównego dzieła? Wydawca zadba o to, dystrybuując e-booka! Może zawierać on więcej ilustracji, dodatkowe materiały audio i wideo, a aparat przypisowy, jeśli na nim nam zależy, może być profesjonalnie zautomatyzowany.
Czy jednak chodzi tu o ilość? Pierwsze wydanie „Starości aksolotla” Jacka Dukaja, które ukazało się wyłącznie jako e-book, a o którym wydawca późniejszego papierowego wydania stwierdził, że „dojrzało do druku”, pokazuje, że opowieść w medium cyfrowym musi mieć coś więcej niż tylko multimedialne fajerwerki, abyśmy potraktowali ją poważnie. Tym „czymś” jest umiejętne powiązanie cyfrowej formy, programistycznego i polisemiotycznego arsenału z semantyką narracyjną.
Tezą mojej książki jest, że literatura elektroniczna, od jej pionierskich przejawów w postaci powieści hipertekstowych po najnowsze formy na smartfony i przy współudziale sztucznej inteligencji, jest obszarem, na którym pojawiają się szczególne, poszerzone figury stylistyczne i retoryczne. Ich rolą jest wyrażanie tego samego tematu, wątku, czy wybranego szczegółu świata przedstawionego na różnych poziomach utworu, angażując przy tym elementy kodu, interfejsu i działania czytelnika. To właśnie te figury, a zwłaszcza różne odmiany syllepsy, takie jak interakcyjna metalepsa oraz — proponowana w książce jako nowa figura — hiperlepsa, czynią z utworu cyfrowego jakościowo odmienny sposób opowiadania.
Figury te, które swoje początki mają już w „Popołudniu, pewnej historii” Michaela Joyce’a, nazywam figurami obecności, ponieważ dzięki nim, często za sprawą gestu wykonanego przez czytelnika, świat opowieści przenika do świata odbiorcy, a odbiorca zaznacza swoją obecność w świecie przedstawionym. Nie dzieje się to za sprawą kosztownej szaty graficznej czy gadżetów, takich jak kody QR pozwalające drukować modele 3D fikcyjnych postaci, jak u Dukaja, ale dzięki zręcznemu powiązaniu semantyki z semiotyką, komputerowego osprzętowania i kodu z elementami fabuły. W książce przyglądam się historii hiperleptycznych zabiegów i ich roli w analizie, interpretacji oraz wartościowaniu literatury cyfrowej: od skromnych efektów ekranowych w klasycznych powieściach hipertekstowych po aplikacje na smartfony, takie jak „Zombies, Run!” Naomi Alderman czy „Breathe” Kate Pullinger, które angażują ciało czytelnika, jego otoczenie oraz dane biometryczne.
Książka „Figury obecności” ukazała się dzięki dotacji Ministerstwa Nauki (grant „Doskonała nauka”). W swojej obecnej formie publikacja wiele zawdzięcza moim recenzentkom: prof. Ewie Szczęsnej i prof. Annie Łebkowskiej, wyśmienitym redaktorom i korektorom z Universitas, prężnym i zawsze pomocnym pracownicom Działu Nauki Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, profesorowi Andrzejowi Hejmejowi, redaktorowi serii „Projekty Komparatystyki” wydawnictwa Universitas oraz Dene Grigar i pracownikom jej ELL Labu na Washington State University w Vancouver, w USA. Wszystkim tym osobom i instytucjom serdecznie dziękuję.
Przyjazne linki:
Anglojęzyczne