Mariusz Pisarski: Jesteś autorem po debiucie, a także krytykiem poetyckim. Jednak nie każdy autor po debiucie, nie wspominając o krytykach, próbuje wykorzystać Instagram w celach innych niż promocyjne. Tymczasem w serii postów poetyckich, których wyboru tu dokonujemy, traktujesz platformę nie tylko jak kanał informacyjny, ale starasz się mówić jej językiem?
Marcin Malczewski: Prowincja - noc pojawiła się na Instagramie w 2016 roku. Była uzupełnieniem bloga, w którym zajmowałem się szeroko pojętym prowincjonalizmem. Pomysł był taki, aby na Instagramie zamieszczać utwory, które w jakiś sposób wpisują się w tę problematykę. Korzystałem wówczas z platformy Storybird. Czerpałem z niej ilustracje, do których dopisywałem teksty. Z kilku prac jestem naprawdę zadowolony. Mam wrażenie, że w "patrzę / i nie widzę jak rośniesz / każdego dnia" udało się osiągnąć efekt maksymalnego zbliżenia obrazu i słowa. Te dwa przekazy zdają się tworzyć całość. Chyba jeszcze tylko w odniesieniu do „nie ma cię / nie idziesz…” mam podobne odczucia.
Po jakimś czasie zawiesiłem publikowanie kolejnych postów na instagramowym koncie. Dopiero w ubiegłym roku przyjaciółka, która zamieszcza na tej platformie swoje prace fotograficzne, zachęciła mnie do wznowienia działalności. Zbiegło się to w czasie, kiedy szukałem nowej formy do kilkudziesięciu tekstów, których zbiór funkcjonował już od ponad dziesięciu lat, a może nawet więcej. Ich zwięzłość często nawiązuje do poetyki zaklęć, sentencji czy nagłego wtajemniczenia. Pamiętam, że zawsze miałem kłopot z prezentacją zapisów, których lakoniczność źle wyglądała w izolacji. Formę, w której utwory te były dotychczas przedstawiane, stworzył kolega. Na potrzeby egzaminu kończącego studia edytorskie zebrał moje teksty w książkę. Zaproponował, aby na każdej stronie było wiele utworów. I to było to! Tak właśnie rozumiałem te teksty - jako mozaikę różnorodnych elementów. Nieustannie w tym samym czasie jesteśmy zalewani informacjami, widzianymi zdarzeniami, spostrzeżeniami. Nic nie przychodzi do nas uporządkowane, to znaczy w swoim czasie. W chaosie migocących znaczeń coś przykuje naszą uwagę bardziej, coś innego mniej.
Lubię tę przygodność. Chyba właśnie dlatego zdecydowałem się publikować na Instagramie. Wyobrażam sobie, że moje teksty będą się pojawiać między postami z najróżniejszych kategorii. Niektóre znikną, niezauważone! Takie jest życie! Ale kiedy między setkami czy tysiącami zdjęć ktoś kliknie w serduszko albo skomentuje mój post, radość jest tym większa. W publikowaniu na Instagramie widzę również próbę wyjścia poza literaturę i jej tradycyjne formy funkcjonowania. Nie każdy chce być uczestnikiem festiwalu literatury, śledzić prasę czy portale poświęcone literaturze, ale to nie znaczy, że nie może być odbiorcą literatury. Chyba bliższa jest mi literatura, która umie zaistnieć w niekonwencjonalnych środowiskach, niż ta, która tylko wymaga kontemplacyjnego skupienia i laudacji wygłaszanych na spotkaniach autorskich.
Mariusz Pisarski: Z jednej strony zatem do publikowania wierszy na Instagramie, w formie przystającej do retoryki platformy, zachęciły ciebie względy poetyckie. Z drugiej - względy komunikacyjne, chęć dotarcia do czytelnika, dla którego współczesne obiegi słowa poetyckiego giną w szumie digitalnych obiegów.
Zacznijmy od tej pierwszej sfery. Krótkie wiersze, gnomiczne sentencje, szczątkowe zapisy małych epifanii zdają się lepiej działać w formule memu, czy też, jak to ładnie ujmujesz, w formule zaklęć. Są to zaklęcia o wzbogacone dodatkowe kody. W jaki sposób obraz pomaga ci w tworzeniu wiersza? Skąd bierzesz materiał wizualny? jakie zabiegi sprzyjają maksymalnemu zbliżenia obrazu i słowa?
Marcin Malczewski: Mam takie poczucie, że zbiór krótkich form poetyckich, który mi się wydarzył, jest czymś wyjątkowym. Jest czymś tajemniczym dla mnie i to z kilku powodów. Z jednej strony uderza mnie całkowitość i zamkniętość ich formy, z drugiej zaś jest coś, co je rozsadza od wewnątrz. Niektóre z zapisów funkcjonują w niezmienionej formie od dziesięcioleci, a niektóre z kolei domagały (domagają) się pewnych zmian. O jakieś słowo było/jest za wiele, czegoś było/jest za dużo. Czytam te zapisy od wielu lat i każda kolejna lektura jest dla mnie wyzwaniem i odkryciem nowego sposobu odczytania.
Jak już wspomniałem przez długi czas zapisy funkcjonowały na białej kartce papieru. Początkowo był to jeden zapis na stronie formatu a4. Czułem, że to nie jest to dobre rozwiązanie. Ustawiłem więc stronę horyzontalnie i umieściłem na niej w sposób przypadkowy kilka tekstów. I to było to!
Kiedy mniej więcej w 2016 roku odkryłem Storybird - stronę, na której można znaleźć unikatowe rysunki i obrazy – zacząłem bardziej myśleć obrazami. Do tej pory byłem skupiony na brzmieniowej stronie języka. Wyobrażałem sobie, że zapisy domagają się głośnego odczytania, by mogły wybrzmieć dodatkowe znaczenia. Do dzisiaj tak zresztą myślę, ale… No właśnie, przeglądając kolejne arcydzielne obrazki, zauważyłem, że bardzo do mnie przemawiają. To tak, jakby była w nich zawarta historia, która tylko czeka na to, by ująć ją w słowa. I ja te słowa dopisywałem.
W trakcie przygody ze Storybird zacząłem intensywniej odczytywać swoje zapisy w sposób wizualny. Stanowiło to nie lada wyzwanie, ponieważ niektóre z moich krótkich form mają tak mgliste znaczenie, że zestawienie ich z obrazem wydawało mi się niebezpiecznym zabiegiem ich ujednoznacznienia. Bałem się, że odbiorę im ich głębię, a tym samym, że pozbawię je ich własnego życia. Oczywiście, jeśli chcesz pokazać całą wariantywność znaczeń, wystarczy jeden tekst połączyć z wieloma wizualizacjami. Tylko że z perspektywy jednego posta, publikacja stanowi już konkretyzację, dokonanie wyboru, który w niebycie pozostawia wielość. Jakimś rozwiązaniem jest sięgnięcie po obrazy niefiguratywne, choć i to wiąże się z jakimś ryzykiem, chociażby rozminięciem.
Kiedy pożegnałem się ze Storybird, sięgnąłem do darmowych banków zdjęć. Wyszukiwanie zdjęć jest jednak zajęciem czasochłonnym. O wiele ciekawsze dla mnie są programy do tworzenia postów do mediów społecznościowych. Posiadają one całkiem sporo szablonów, a przede wszystkim narzędzia, które pozwalają wykreować coś swojego.
Pytałeś o zabiegi, które służą maksymalnemu zbliżeniu słowa i obrazu. Muszę przyznać, że nie znam ich. To zawsze jest przypadek. Kiedy szukałem obrazu do “właśnie rozlałam wody / wejdź”, mogłem skorzystać z banku zdjęć i wybrać jakieś z wodą. Pomyślałem sobie jednak, że stworzenie własnego obrazu będzie lepszym rozwiązaniem. Zadziałała intuicja. Nieco rozmyta czcionka i rozprzestrzeniająca się niebieska plama dobrze ze sobą współgrają. Minęło już trochę czasu od opublikowania posta i nadal jestem z niego zadowolony.
Jak już wspomniałem, korzystanie z banków zdjęć jest czasochłonne i niezwykle rzadko poszukiwania kończą się satysfakcją. Fotografia nie zawsze ma tę samą moc niesienia uniwersalnych przesłań, co rysunek, szkic, malunek. Chcę przez to powiedzieć, że o wiele rzadziej obrazy z fotografii przemawiały do mnie niż miało to miejsce w przypadku Storybird. W moim przypadku dopiero mocno spersonalizowana fotografia stała się równoprawnym partnerem w stosunku do zapisów. Tak stało się z tekstem idę / choć to że idę / jest wątpieniem upadającego / ktoś rozsypał mękę / na schodach”, który połączyłem ze zrobionym wcześniej selfie. Podobnie ze wspomnianym wcześniej zapisem “właśnie rozlałam wody…”, który doskonale połączył się z fotografią mojej przyjaciółki Ewy Bielańczyk-Obst. Jak można przyczytać w zamieszczonym przeze mnie komentarzu: kobieta nad brzegiem wody to multiplikacja kobiecości.
Mariusz Pisarski: Wiersz na Instagramie można potraktować jako rodzaj tezy przybitej na drzwiach kościoła, albo muralu namalowanego na murze, gdzieś przy głównym placu miasta. Poezja wystawiona zostaje na widok publiczny, może się podobać lub nie. Cyfrowe platformy dają jednak autorowi wgląd w statystyki recepcji. Odbiorcy nie do końca są anonimowym tłumem i autor nie musi liczyć na łut szczęścia, może czytać owe statystyki, wyciągać wnioski i wprowadzać zmiany. Czy to dlatego zacząłeś pisać także po angielsku? Czy czegoś jeszcze nauczyła cię instagramowa publiczność i formuła publikowania w przestrzeni przygodnej, częściowo anonimowej, zawsze nie do końca rozpoznanej?
Marcin Malczewski: Dobrze powiedziane, że poezja na Instagramie jest jak mural przy głównym placu miasta. Rzeczywiście coś w tym jest. Zastanawiam się jednak, czy rzeczywiście albo raczej na ile jest to dobre narzędzie, aby wyjść poza tradycyjne obiegi literatury. Owszem, poezja zostaje wystawiona na widok publiczny, ale to wcale nie oznacza, że znajdzie odbiorców, albo że znajdzie ich łatwo. Wspomniany przez ciebie wgląd w dane statystyczne w przypadku mojego konta pokazał, że posty trafiły przede wszystkim do innych piszących lub ludzi zajmujących się sztuką. To dość wąskie grono odbiorców i wcale nie tak liczne, jeśli weźmie się pod uwagę, że poszczególne publikacje osiągają najwyżej kilkadziesiąt polubień. Najszybciej na twój post reagują specjaliści od promocji, którzy obiecują tysiące odbiorców/reakcji.
Myślę sobie, że bycie niezauważonym bądź słabo zauważonym nie jest problemem. Domyślam się, że niektórzy twórcy mocniej skupiają się na znalezieniu klucza, dzięki któremu będą mogli dotrzeć do jak największej liczby odbiorców. Dla mnie nie jest to najważniejsze, choć to wcale nie oznacza, że będę ignorować narzędzia, dzięki którym zdobędę więcęj czytelników. Czy zamieszczenie angielskich tłumaczeń jest takim narzędziem? Nie traktuję tego zbyt poważnie, dlatego że nie jestem tłumaczem. To raczej wymóg anglojęzycznych znajomych, którzy chcieliby mieć wgląd w to, co tworzę. I te mocno niedoskonałe próby przekładu taką możliwość partycypacji stwarzają.
Marcin Malczewski – ur. w 1979 r. w Poznaniu, gdzie spędził pierwsze trzydzieści lat swego życia. Absolwent tamtejszej polonistyki, gdzie również ukończył doktorat. Od kilku lat mieszkaniec Wielkiej Brytanii. Jego wiersze pojawiły się w czasopismach: Helikopter oraz Bezkres. Kilkanaście utworów opublikował w almanachach: “Słów pisanie” oraz “Daleko i blisko”.