Mariusz Pisarski: Zbliża się 15 lat odkąd przeprowadziliśmy na łamach Techstów naszą pierwszą rozmowę. Był rok 2008. Praktyka literatury i poezji cyfrowej nabierała w Polsce rozpędu. Perfokarta była zwartą grupą młodych i gniewnych autorów, którzy dzięki komputerom śmiało przekraczali monomedialne granice druku i pojedynczego autorskiego głosu. Być poetą cyfrowym oferowało ogromną paletę możliwości: wywieszenie swoich prac, nie zawsze tekstowych, w galerii; występ na scenie z wizualizacjami, syntezatorami i dowolną ilością suchego lodu. Później na scenę mocno wstąpił Ha!art, Rozdzielczość Chleba, festiwale Ha!wangarda i popularyzacja literatury elektronicznej na uniwersytetach i – z pewnym oporem – w kręgach literackich. Dziś znajdujemy się w ciekawym momencie: na każdej szanującej się uczelni istnieje co najmniej jedna Katedra Nowych Mediów. Natomiast artystów nowych mediów, a zwłaszcza poetów, jak na lekarstwo. Czy też tak to odbierasz?
Roman Bromboszcz: Zastanawiałem się nad odpowiedzią dość długo. Twoja pytanie wprowadza nas w pewien krąg zażyłości, operuje czasem przeszłym dokonanym, by tak rzec. Jest tutaj parę spraw i chciałbym je analitycznie rozdzielić, a następnie postawić pewną diagnozę albo nawet ich alternatywę. Jeśli chodzi o pewne podglebie historyczne, to warto nadmienić, że Perfokarta zawiązała się wraz z pierwszym naszym manifestem (2005) zbierając razem osoby zainteresowane tworzeniem literatury, muzyki, filozofii i sztuki na przecięciu różnych mediów, poetyk. W tym samym roku powstał manifest Polipoezji, później Samookreślenie poetów cybernetycznych (2007). Po tym powstał drugi manifest, w 2013 roku, a ostatnim jest trzeci, zorientowany na kulturę popularną i codzienność z 2018.
Około 2008 roku przyłączyłem się do tak zwanej trzeciej fali street artu. Interesowała mnie, przede wszystkim, wklejka. Byłem aktywny parę lat. W tym czasie zrobiłem interesujące wydarzenie kuratorskie – “Ukryte" – poszukujące odpowiedzi na pytanie, co właściwie działo się wtedy pomiędzy przestrzenią instytucji, galerii, a przestrzenią publiczną. Moje naklejki umieszczane były na skrzynkach z gazem, głównie w mieście. Kształtem symbolizowały wodór i składały się z krótkich tekstów pisanych na maszynie, na srebrnym, samoprzylepnym papierze.
Może się wydawać, że to, po części, wypowiedź nie na temat, ale zastanówmy się, co się stało ze street artem? Jakiś jego margines nazywany jest aktualnie urban artem, a cała energia z tego przedsięwzięcia, ruchu, gdzieś się rozproszyła, zniknęła. To medium, takie myślenie, przestało być progresywne i można by tutaj również odnieść się do sztuki wideo, która w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych była awangardą, w Polsce, w latach osiemdziesiątych miały miejsce realizacje bardzo ciekawych filmów. W latach dziewięćdziesiątych zaczęto wykorzystywać pioniersko komputery w montażu. Jeszcze w pierwszej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku tworzono bardzo ciekawe instalacje. Aktualnie nie znam nikogo, kto firmowałby swoje działania jako artysta wideo, aczkolwiek istnieją pracownie wideo i artyści traktują wideo jako medium podręczne..
Wracając do street artu i wczesnej aktywności mojej na polu sztuki komputerowej, to mi wtedy zależało na pewnej polemice z reklamą. Alterglobaliści nawoływali "Reclaim the streets", a ja robiłem wklejki, podziwiałem dzikie graffiti na sklepach i bankach, a w galeriach pokazywałem wydruki na płytach pcv zlecane agencjom reklamowym. Ta nazwijmy to walka, spór, gwałtowne istoczenie się różnic między alternatywą, sztuką a reklamą, handlem, merkantylizacją została przegrana i istotną rolę odegrały w tym procesie infokorpo, również w cyberprzestrzeni. Należy zauważyć, że reklama stała się czymś powszechnym, bez oporu akceptowanym, a nawet nakładanym na siebie w tym sensie, że zostaliśmy wrzuceni w habitus merkantylno-advertowy za sprawą mediów społecznościowych, dużego płatu tej części biznesu. Warto dodać, że tak zwane "relacje" w mediach społecznościowych poniekąd znoszą różnicę między sztuką a reklamą, pojawia się tam literatura, elementy interaktywności, obraz, dźwięk.
Facebook i Instagram nie tylko stały się internetem, przejmując ruch sieciowy, nakłoniły również do darmowej pracy, sprzedawania za darmo uwagi i korzystania z narzędzi, które przede wszystkim są marketingowe. W dość krótkim czasie, prawie każdy założył swoją firmę, coś w rodzaju wolontariatu. Inne, alternatywne doświadczenia, w cyberprzestrzeni przestały być istotne.
Sprawa zainteresowania mediami ze strony instytucji akademickich jest zrozumiała z tego względu, że to szeroki obszar, badany przez ludzi, którzy często się nawet nie znają i nie wiedzą o sobie. Telegraf, fotografia, film, radio, telewizja, internet, rzeczywistość wirtualna, rzeczywistość rozszerzona i mieszana. Każde z tych pól ma swoich fachowców, a także artystów. Niemniej wyczuwam kres, a nawet śmierć literatury elektronicznej, co nie oznacza, że nikt tego nie będzie robił. Niemniej, wydaje mi się, że nie jest to już progresywne, krytyczne, czy awangardowe. Jeszcze jednym przykładem mógłby być net art. Brak mi wiedzy na temat artystów, którzy uważają się za reprezentantów tego nurtu, czy gatunku, choć powstają prace, które można by tak zaklasyfikować, jak Astronaut.
Można powiedzieć, że dystansuję się od literatury elektronicznej i poezji cyfrowej dlatego, że w jakiejś mierze jest ona monomedialna: tekst + algorytm. W ramach bromboxów pojawiał się, prawie zawsze, tekst, dźwięk i obraz.
Było to poszukiwania syntezy różnych mediów, a w obiektach poszukiwanie czegoś hybrydowego. Przedsięwzięcie Rozdzielczości Chleba było odświeżające, wartościowe. Uczestniczyłem we współtworzeniu trzech, z czterech nośników. Aktualnie postrzegam te usiłowania, jako cybernetyczne poiesis, w odniesieniu do aplikacji internetowych. Niewątpliwie, zarówno oprawa, sposób podania, jak i same pomysły, które wypłynęły z tego kręgu są interesujące i trudne do zignorowania. Koledzy, z moim nano wkładem, wykonali doskonałą robotę nie śpiąc po nocach i dzieląc się wszystkim, co można było, w okresie, w którym ja bardzo dużo spałem, także w ciągu dnia. Warto przypomnieć niepowtarzalną walkę na kartonowe roboty w trakcie wodowania jednego z manifestów.
Trudno jest mi, w tym miejscu, powstrzymać się od spostrzeżenia o intensywnej rekonfiuracji, w ramach bliskiego mi otoczenia, podążającej w stronę muzyczności, audialności czy percypowania słuchem. Szczepan Kopyt, eksperymentujący intensywnie nad liryką, porzucił gitarę i od paru lat, konsekwentnie podąża drogą elektronicznej muzyki tanecznej. Tomasz Misiak, doskonały teoretyk tego pola, a także interesujący praktyk, wraz z Marcinem Olejniczakiem, rozwijają bardzo dynamicznie wydawnictwo Antenna Non Grata. Michał Brzeziński, który dość dawno temu porzucił sztukę wideo, ale na moment do niej powrócił w genialnym szkicu / performance dokomputerowym "Teologia materii". Zrezygnował z obrazu ruchomego na korzyść sztuki komputerowej oraz zainteresowań biosemiotyką i afektywnością maszyn. Doprowadziło go to do czegoś na przecięciu fake art i sztuki konceptualnej wraz z, na przykład, Dada Plant Poetry. On zawiesił lub przekroczył swoją dotychczasową twórczość, intensywnie myśli co dalej, a w międzyczasie ujawnił się poprzez dwa albumy muzyczne i być może muzyka staje się jego przeznaczeniem, na tym etapie na jakim jest. Dominik Popławski, autor kontrowersyjnego ArtGenu przejawiał intensywaną aktywność na polu sztuki interaktywnej, ale wcisnął ESC w tym zakresie i koncentruje się na muzyce elektronicznej jako uśpiony gracz (dormant gamer) oraz wymaga wytrącenia ze śpiączki. Karol Firmanty, świetny programista podąża dwutorowo, a na pewno, w większym zakresie jesteśmy w stanie zapoznać się z jego twórczością audialną powiązaną z głęboką refleksją na temat muzyki komputerowej, algorytmicznej. Ostatnio powołał do życia radio internetowe, służące, między innymi do improwizacji na odległość, co, jak dla mnie, narzucająco się kojarzy z telemusic, choć to, nie do końca trafna, analogia. W końcu Marcin Ostrychacz znany z ekologicznie interpretowanej książki lirycznej "Cielenie lodowca" zaczął skupować ogrom czarnych skrzynek zasilanych prądem i w końcu wypuści debiutancki album w Labeli.
W międzyczasie powstały interesujące, hybrydowe obiekty Leszka Onaka: toster ts50s oraz, z Kingą Raab, mikrofalowa wróżka. Dokumentacja jaka jest olinkowana z Perfokarty jest skromna, ale słyszałem o tym ciepłe opinie. Powstał też wiersz smogowy zawieszony w internecie jako rozszerzenie przeglądarki Google, choć wszystko wskazuje na to, że program nie działa, ale konceptualnie jest to zaawansowane i daje do myślenia (o tym w następnej poprawce).
Jeśli chodzi o festiwal Ha!awangarda to pojawiłem się na nim na dwóch odsłonach, zaraz po wydaniu U-man i masy (2008) i gdzieś w okolicach czasu, gdy napisałem SubEar / Pod ucho, czyli gdzieś koło roku 2012. To drugie spotkanie wspominam bardzo dobrze. Była przyjazna atmosfera, wiele osób prezentowało ciekawe realizacje, było parę ciakawych postaci (wydaje mi się, że Jakub Jagiełło i ktoś jeszcze, kogo nazwisko próbuję sobie przypomnieć). Wtedy orbitowała wokół nas Ula Pawlicka, która później została wchłonięta przez nieco inną problematykę, której wspólny mianownik, jak mi się wydaje, oscyluje wokół laboratorium. W 2013 roku, po wydaniu 918-578 kontakt z Piotrem Mareckiem uzyskał status 404. Parę lat później zaczęliśmy rozmawiać o jakiejś mojej prezentacji w ramach tego wydarzenia, ale warunki, jakie zaproponował mnie nie przekonały . Była inna okazja, choć to trochę inna sprawa, pojawić się na Copernicus Festival 2018: Przypadek w ramach wykładu, ale uznałem, że nie mam nic do powiedzenia. W każdym razie od 2013 roku nie śledziłem tego, co działo się w Krakowie, byłem w innych rejonach umysłu, a nikt mnie do tego nie zachęcał, więc miałem wewnętrzny spokój. Na pewno warto byłoby przekonać organizatorów festiwalu do założenia samodzielnej strony i archiwizowania wszystkiego, co można, przynajmniej tak, jak to robi Audio Art Festiwal. Niektóre ze wskazanych wyżej treści świadczą na korzyść stwierdzenia, że nie jestem najlepiej dobraną próbą do sondowania statusu, czy przyszłości literatury elektronicznej lub poezji cyfrowej.
W 2013 roku odbyła się, bardzo dobrze przyjęta wystawa "Głos i fonem" z udziałem Joanny Adamczewskiej, Małgorzaty Gryglickiej, Tomasza Wilmańskiego, Tomasza Misiaka, Leszka Onaka, Łukasza Podgórniego i moim. W 2014 roku mieliśmy szerszą prezentację Perfokarty i Rozdzielczości Chleba zarówno we Wrocławiu, w ramach Mikrofestwailu, jak i podczas zMowy botów, w galerii Siłownia i w klubie Rysy.
Warto też skrótowo zauważyć, że w moim odczuciu monomedialna literatura elektroniczna napotyka współcześnie na dwie konstelacje teoretyczno-praktyczne, które w pewnym stopniu znoszą kwestię medium. Myślę o hybrydyczności oraz o postmedialności. W swojej kuratorskiej praktyce - mam z czego wybierać, nie dotarłem do pustych półek, czy przeterminowanego towaru, wręcz odwrotnie i myślę, pewnie dla niektórych z dużym opóźnieniem, o eksporcie i imporcie jeśli chodzi o sztukę komputerową, straciłem jednak z oczu poetów cyfrowych. Po pierwsze, to pole, w pewnej mierze, jako kuratora i teoretyka zaczęło mniej mnie absorbować. Po drugie, wyczuwam, że nastąpiło pewne przesilenie, jakiś kres.
Ogólnie, mam wrażenie, że coś umiera, ale śmierć, tym bardziej w kulturze, nigdy nie jest czymś na zasadzie teleportacji, że ktoś znika, truchłem żywią się wszyscy wokoło. Od pisma, aż po media elektroniczne, zapis pozwala na przepracowanie, remiks, remake itd.
Mam świadomość, że pojawiają się nowe realizacje. Swoje eksperymenty kontynuują Łukasz Podgórni i Piotr Płucienniczak, którzy, o ile się orientuję, wytworzyli chatbota. Miron Tee tworzy coś pomiędzy asemic writting, 3D object, a rzeźbą, czy assamblażem. Istnieje cały front gier komputerowych, które nie tylko są grywalne, ale także dają się czytać i sprawia to satysfakcję. Wspomniałbym, na przykład, o Metro Redux 2033, czy Fallout 4, w które gram. Nie można zignorować całego frontu, bardzo szerokiego namysłu i przemysłu związanego ze sztuczną inteligencją, czego efektem jest, na przykład, AI Dungeon Na wagę AI w kształtowaniu się kultury współczesnej wskazywałem w "Kulturze cybernetycznej i jakości" (2015). Jeśli literaturę elektroniczną potraktujemy odpowiednio szeroko, perspektywa diagnozy się zmieni. Po części skłaniałbym się do Twojego rozpoznania, że potrzebujemy restartu, a od siebie nazwałbym to upgrade'em. Niewątpliwie powstanie Centrum Badań nad Literaturą Elektroniczną przy UAM w Poznaniu, a także istnienie Laboratorium Elektronicznych Mediów prowadzone przez Elżbietę Winiecką mogą się do tego przyczynić.
Mariusz Pisarski: Mówiąc o śmierci literatury elektronicznej i porównując ją do śmierci sztuki video pomijasz nie tylko fenomen, jakim są gry i narracje tworzone w Twine, ale samą kondycję cyfrowego medium, która jednak zasadniczo się nie zmienia. Tekst, obraz i interakcja – w konfiguracjach coraz bardziej wyrafinowanych – wciąż używane są do autoekspresji. Platforma Twine ułatwia to podając autorom na tacy podstawowe komponenty cyfrowego języka: od wykorzystania multimediów po programowanie postaci, jej zachować, dynamizację opisu, słowem - tworzenie własnych cyfrowych światów. Co sądzisz o literaturze i grach tworzonych w Twine. Jaka diagnoza stanu literatury elektronicznej nasuwa ci się po tej lekturze?
Roman Bromboszcz: Rzeczywiście obcowanie z produkcjami spod znaku Twine i zajrzenie do samej aplikacji, jak ona działa, obudziło we mnie chęć przyłączenia się, nasłuchiwania i dołożenia własnej cegły do tej wieży babel. Mam temat i dotyczy on schyłkowości wielu z zagadnień, praktyk, ideologii. Oscyluję wokół postu, jego nazwotwórczej i pozawyrazowej sprawczości. Mam pomysł na wystawę, werbuję osoby i sam też zastanawiam się nad własnym udziałem. Czy dźwięk będzie w tym obecny? Myślę, że z pewnością. To jak to będzie współgrało z całością na razie nie jest wiadome. Będę uzależniony od mechaniki programu. Z pewnością duże znaczenie ma tutaj sama struktura. Zafiksowałem się nieco na teorii grafów, a także sieci. Prawdopodobnie coś z tej wiedzy przeniknie osmotycznie do utworu.
Można oczywiście pytać, czym jest hipertekst. Czy nie jest przypadkiem rodzajem literackim obok poezji, prozy i dramatu, ale także czymś więcej, bo służy również celom handlowym, reklamowym, informacyjnym, propagandowym. Jest tutaj miejsce na gry tekstowe w silnym związku z grami komputerowymi, gdzie główny bohater to ty właśnie, zastępując tego, tą, uwikłaną / uwikłanego w świat przedstawiony. I to jest kluczowe, ale może powstać obawa, czy nie stajemy się poniekąd pustakami jakby nazwać mógł to Jacek Dukaj, marionetkami, które myślą, czują, przeżywają to, co programuje tekst. Choć to też może iść w tę stronę, że co prawda tekst twierdzi, że umierasz, gnijesz, popełniasz morderstwo, a ty się uśmiechasz, bo urywasz się ze smyczy. To niezwykle ciekawy gatunek literacki niezwykle mocno zszyty z hipertekstem, interaktywnością, sztuką komputerową, tekstualnością i kodem. Nieco deprymujące jest to, że tak dużo powstało już tego typu prac, aczkolwiek książek poetyckich i prozatorskich powstaje przecież także multum i nie odciąga to od myśli o kolejnych wydawnictwach. Myślę, że w niewielkim stopniu jest to przekraczanie granic, to jakby osiadły eksperyment, choć samo wykraczanie poza książkę i kartkę można uznać za transgresyjne.
Chciałbym w tym miejscu zaakcentować obecność pewnego przewartościowania, które w pierwszej kolejności dotyczy sztuki współczesnej. Czy literatura wpisuje się w to rozważanie w pełni, to pozostaje pytaniem otwartym. Chodzi zatem o specyficzny post w dwóch sensach, jakie przychodzą mi do głowy. Dokładniej, przywołuję pojęcia postmediów; sztuki postmedialnej i postsztuki. Obydwie te odnogi teorii i praktyki bazują na pewnym regresie, końcówce, zwinięciu się tego, co funkcjonowało dotychczas jako reprezentatywne dla cyberkultury; obiegu galeryjnego.
Twine i zasoby do jakich odsyła ta domena pokazują, że kościotrup wstaje i ma się świetnie lub też, że jak przypuszczam mamy do czynienia z konkurowaniem ze sobą narracji: cyberkulturowej, postmedialnej i opisu jaki funduje STS (społeczeństwo, technika, nauka). Przeglądając utwory twine’owe zdałem sobie również sprawę, że istnieją konkursy i nagrody dla interaktywnej literatury. Z pewnym przekąsem można by stwierdzić, że rezerwuar, do którego się odnoszę to bezgłośny hipertekst. Udźwiękowienie właściwie pojawia się sporadycznie i nigdy nie jest elementem interaktywności. Niemniej utwory czyta się z zaciekawieniem i są to produkcje na odpowiednim poziomie.
Jak dla mnie nieco mylące jest nazywanie tych produkcji grami. Być może z założenia interfejs Twine służy wytwarzaniu gier i w jednej realizacji rzeczywiście znalazłem indeksy wskazujące na grę takie jak jednostki życia i monety, ale przytłaczająca większość twine’owej postprodukcji skupia się na rozgałęzieniach i odnoszeniu się do drugiej osoby, czyli zwrotach typu „robisz to i to, a teraz wybierz, co chciałbyś robić w następnej kolejności”. Są także utwory, które nawet z tego rezygnują, pozostawiając szkielet rozgałęzień idący, na przykład, w stronę słów interaktywnej piosenki.
Mariusz Pisarski: Cieszę się, że poproszony o próbę podsumowania ostatnich 15 lat w praktyce cyfrowej mówisz o street arcie i swojej aktywności w tej dziedzinie. Analogie są rzeczywiście uderzające. I w street arcie i w sztuce nowych mediów chodziło o odkrywanie nowych terenów i wydzielenie sobie w ich obrębie własnej przestrzeni. Ponieważ była to przestrzeń – jak się wtedy wydawało - wirtualna i rozciągliwa, rodzaj matrixu, a przecież działo się to równolegle do fenomenu matrixa, który stał się idiomem „dzieci sieci”, jej oswajanie toczyło się z rozmachem, w młodym, pionierskim duchu. W nowej przestrzeni nie chodziło o skromną działkę, ale wielki dom, całą dzielnicę, całe miasto. Nazwa „Techsty” na przykład była aluzją nie do Nowin Rzeszowskich, ale do „Tekstów” najważniejszego w Polsce pisma strukturalistycznego, które stanowiło centrum teorii krytycznej lat 60. i było pierwszą inkarnacją „Tekstów Drugich”. Od razu zatem szedłem szeroko. Podobnie zresztą jak ty z Perfokartą, polipoezją, i manifestami poezji cybernetycznej; podobnie też jak Fajferowie z liberaturą. Kto mógł wychodził - metaforycznie - na miasto i zostawiał swoje wlepki na dziewiczych, pachnących jeszcze farbą skrzynkach z gazem. Oczywiście, dzięki internetowi, sztuka cyfrowa podnosi ten akt do skali globalnej, gdyż naklejając naszą naklejkę, emblemat naszej obecności w świecie, artysta automatycznie podłączał się do – i przywołam tu nie bez powodu słowa Ginsberga – gwiezdnej prądnicy internetu.
A potem przyszedł Facebook. Cyfrowe przekazy stały się tlenem dla wszystkich. Okazało się, że ten tlen jest nam dawkowany a jego zużycie monitorowane. Jeśli zamiast blogów i stron autorskich platformą ekspresji staje się Facebook i Instagram, i jeśli artysta nie zgadza się z wizją świta jakie te platformy reprezentują, to w praktyce wybiera się milczenie albo działanie offline. To ostatnie przybiera w Polsce formę wyjścia na prawdziwą ulicę, czego dowodzą działania kolektywu Imperium Ducha, któremu w trakcie Strajku Kobiet opublikował książkowy zbiór tekstów z transparentów. Anna Nacher mówiła wprost przy okazji protestów, że sztuka cyfrowych mediów dzieje się teraz pod naszymi oknami. Pobieranie tlenu z przestrzeni cyfrowej i z przestrzeni fizycznej wymusza na nas bowiem inne reakcje, inne priorytety.
Wracając do literatury cyfrowej, raczej na pewno możemy powiedzieć, że roztopiły się jej awangardowe skrzydła. Być może były to po prostu skrzydła z wosku. Elżbieta Winiecka, która obserwując nowe pokolenia studentów widzi jednak wiele pozytywnych sygnałów. Młodzi ludzie lubią literaturę cyfrową za jej poręczność, za możliwość błyskawicznej publikacji i za środki wyrazu, które pozwalają im wypowiedzieć się w sposób pełniejszy niż w druku. Co roku kilkudziesięciu studentów mojego kursu w Warszawie jednym głosem potwierdza też wagę dźwięku w tekstach cyfrowych, zawsze doceniana jest też sprawczość po stronie czytelnika. Może zatem dochodzi do jakiegoś pokoleniowego przewartościowania? Jakie są twoje doświadczenia z młodszą publicznością, ze studentami? Czy widzisz wśród nich swoich następców?
Roman BromboszczJeśli chodzi o literaturę elektroniczną tak, jak ją prezentujesz powyżej, to wytwarzam ją codziennie i w dużych ilościach, często z elementami algorytmu. Tak pojmowana literatura nie ma szansy się skończyć, chyba że nastąpi zagłada ludzkości, wtedy nie będzie jakiejkolwiek literatury. Mam znajomego na Facebooku, nazywa się Mirosław Rajkowski, prowadzi cykl uajwnień z poezją zarazem dołaczając do tego zdjęcia, zazwyczaj selfie. W tej chwili myśli nad publikacją tego w postaci książki drukowanej. Na Instagramie interesującym zjawiskiem jest Piotr Szreniawski, który wytworzył własną terminologię, nazywając i tworząc wiersze jednoliterowe i poemiksy. Anna Kałuża w pewnym artykule zwraca uwagę na pewną pętlę pomiędzy nowymi i starymi mediami, polegającą na tym, że ekscytująco i dynamicznie rozwijające się wspólnoty tworzące literaturę elektroniczną, zazwyczaj, po jakimś czasie, dążą do tego, by publikować w postaci zwartej i niejako osiągnąć status, jaki posiadają pisarze, czy poeci nazwijmy to druku, choć wiemy, że istnieje coś takiego jak druk elektroniczny, więc lepiej może nazwać ich artystami farby drukarskiej. Myślę, że jesteśmy na progu zmiany myślenia i będą się pojawiały zwiastuny świadczące o tym, że niektórzy artyści, pisarze będą dążyli do tego, by nie wydawać książek papierowych. W tym widziałbym siłę i potencjał e-literatury. Bardzo cenię sobie publikacje naukowe typu open access. Myślę, że to w sposób rewolucyjny skróciło drogę od autora do czytelnika. Przy naporze różnego rodzaju ociężałych tomów, gdy się ma dwadzieścia kilka metrów kwadratowych, jak to kiedyś zadeklarował Jaś Kapela, książki elektroniczne są darem, a wiemy także, że sieć w swoim dobrobicie ma do zaproponowania czeluście zhakowanych, czy zarchiwizowanych pozycji. Studenci są bez wątpienia źródłem inspiracji. Motywują do samodoskonalenia. Moja pozycja naukowa i artystyczna przyjęła w ostatnich latach status freelancer'a lub bezrobotnego; można wybrać opcję z menu. Jestem, co prawda, zakotwiczony w Pracowni Badań Intersemiotycznych i Intermedialnych, a także, wykonuję zlecenia dla Instytutu Literatury, ale obejmuje ono cztery godziny rocznie, co chyba zbliża moje zajęcia do showcase'u, aniżeli zmierza w stronę wytworzenia więzi, czy popchnięcia kogoś na tory eksperymentu literackiego na dłuższą metę. Niemniej, moja sytuacja jest jednocześnie komfortowa i ultrastabilna.
W ciągu ostatnich lat wytworzyłem szereg prac, nigdy nie zapominając o tekście. Myślę, że będzie właściwe jeśli pozostawimy publiczności i użytkownikowi możliwość nazywania, jeśli będzie miał ochotę nazywać, tego tak, czy inaczej bez napinania mięśni i tworzenia kagańców. Sugerowałbym, być może zapamiętanie, ale równocześnie śmiałe zamazanie granic jakie starałem się naszkicować.
Mój wkład w odpowiednie nastrajanie młodych osób do eksperymentu literackiego polega aktualnie na oswajaniu z myśleniem o tekście widzianym w trzech wymiarach, co dla wielu osób, zazwyczaj jest zupełną nowością, jak i dobrą zabawą.
Na koniec dodam coś w rodzaju case study tego, w jaki sposób studentki i studenci reagują na literaturę elektroniczną. Tomasz Wilmański, który prowadzi na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu Pracownię Książki Artystycznej, poprosił mnie o poprowadzenie jednorazowych zajęć praktycznych. Postanowiłem zrobić wstęp do tworzenia hipertekstu. Na około dwadzieścia osób, prace końcowe wykorzystujące programowanie tekstu wykorzystały trzy, a zaliczyła tylko jedna, tak mi się wydaje. Mówi to mniej więcej tyle, jak sądzę, że kodowanie jest obce, nieporęczne, zimne. Można ten problem rozwiązywać na różne sposoby i podałbym dwie inne strategie. Tworzenie w oparciu o gotowe oprogramowanie, uprzednio wytworzone i dostępne w sposób zautomatyzowany, przypominający, dajmy na to Open Office'a czy Inkscape'a. A także, wielokrotnie sprawdzające się tworzenie lotnych laboratoriów, składających się z informatyków i literatów. Tych drugich należałoby przekonać do remiksu dotychczasowych utworów lub nowego spojrzenia na powstające dopiero projekty.
Całkiem inne światło padnie na opisywany przypadek, gdy zdamy sobie sprawę, że wspomniana Pracownia udostępnia bogaty materiał z zakresu książki artystycznej, poezji wizualnej, dźwiękowej, kaligramu, voice performance, liberatury, a poezję cybernetyczną, w stuletniej historii tych zjawisk traktuje jako punkt dojścia. Całkiem inaczej wyglądała by sytuacja, w której poświęcono by uwagę, teoretyczną i praktyczną, wyłącznie punktowi dojścia, jako wyjściu ku czemuś nowemu.
Jeśli chodzi o Annę Nacher, to wydaje mi się, że ma ona wbudowany barometr wskazujący aktualne trendy. Ukazują to jej artykuły, książka "Media lokacyjne", a także tematy podejmowane przez czasopismo, którego została redaktorką. Myślę tu o Przeglądzie Kulturoznawczym, który ostatnimi czasy podwoił moc w ramach punktozy. Z kolei transparenty udokumentowane przez Imperium Ducha to publikacja, na którą trudno nie zwrócić uwagi. Podoba mi się zagnieżdżanie tej grupy w lokalach z gastronomią, a także kiermasze. Ale tutaj też jakby jakiś kres nastąpił lub następuje, dlatego, że ich aktywność sieciowa zatrzymuje się na marcu 2021 roku.
MP: Czy mógłbyś przybliżyć owe trzy wymiary dzieła, które są dla ciebie ważne przy tworzeniu swoich prac i zachęcaniu studentów do praktyk z tworzywem cyfrowym? Jaka tradycja patrzenia na dzieło artystyczne, literackie, jest dla ciebie najbliższa? Znany byłeś z ultra awangardowych kontekstów i perspektyw, które dobrze tłumaczą poezję konkretną, dźwiękową, glitch art. Claude Shannon ,John Cage, Throbbing Gristle, Gustaw Metzger - takie punkt odniesienia znalazły się w twojej Estetyce zakłóceń. Czy konteksty te w ciągu ostatnich lat się zmieniły? Złagodniałeś? Chcesz być bardziej przystępny? Sięgnąłeś po Poetykę Arystotelesa?
RB: Wydaje mi się, że cokolwiek bym nie robił, powinienem oczekiwać maksymalnie stu, dwustu użytkowników. Takie są mniej więcej zasięgi książek, zarówno tych naukowych jak i poetyckich. Tonę w swoim nazwisku, które jest trudne do wymówienia, taki szybolet, jak ktoś to nazwał. Aczkolwiek ostatnia grupowa wystawa, w której brałem udział miała około pięciuset i został wyczerpany nakład katalogu, co pozytywnie mnie nastroiło. To daje pewien zarys odpowiedzi, jej echo, print().
Wśród znanych mi albumów są wszystkie (?) Throbbing Gristle i tylko jeden Merzbowa, a John Cage nigdy nie zbliżył się bardziej do białego szumu, jak w Krajobrazie imaginatywnym numer cztery.
Zacząłem czytać Finneganów Tren i zatrzymałem się na siedemdziesiątej stronie dlatego, że uznałem to za literacki odpowiednik instalacji wideo. Rzucasz okiem, przez chwilę się przyglądasz i koncept dociera do ciebie lub nie. Ja akurat liczyłem na to, że ten bełkot mi się jakoś osadzi w trzewiach i chyba coś, mimo wszystko, posadził. Kwestia czasu ma tutaj mniejsze znaczenie od spraw rozróżnialności, tak jak w polu widzenia. Przedtem, potem, to byłyby widma zakłóceń.
Wróciłem z pewną swobodą do pewnego artykułu, który napisałem przy okazji wydarzenia Error in Art, w które zaangażowanych było dwóch moich kolegów: Sebastian Stankiewicz i Leszek Onak, to było w Krakowie w 2016 roku. Zdarzenie było wystawą i konferencją jednocześnie. Zauważyłem więc, że powinienem włączyć do rozważań również Sigmunda Freuda, Jacquesa Derridę oraz Jacquesa Lacana, a także cybernetykę drugiego porządku. Ta tematyka ewoluuje. Również Twoje pytanie wpływa na to. Wracając do sedna, potrzebujemy równowagi pomiędzy białym szumem, szumami barwnymi oraz zakłóceniami. To się da stopniować, a nawet policzyć. Dający do myślenia jest także przypadek Romana Opałki, który tworzył szum składający się z cyfr, coraz mniej wyraźnych z powodu odcieni. Tutaj jesteśmy w momencie trochę przypominającym wykres agresji i strachu, dotykamy nieskończoności lub nudy.
Pytasz także o formy współpracy. Na mojej drodze w ostatnich miesiącach pojawiła się nowa opcja, inne milieu. Jak dotąd pracowałem na każdym etapie prawie samodzielnie, zlecałem ubrania do szycia. Ale zapukała do mnie Barbara Konopka oraz Mirosław Rajkowski i utworzył się duet i trio jednocześnie, co jest niezwykle budujące i pokładam w tym swoje napięcie.
Zwracasz uwagę na Arystotelesa, ale moim zdaniem nie na ten tekst, który mi chodził po głowie. Niemniej najważniejszy jest starogrecki, który na zasadzie mimikry kalkuje poezję w poiesis, co na dalszym etapie produkcji daje nadzieję, wbrew wieszczeniom kresu nadziejowania, jak u Jacka Dukaja, na opuszczenie więzienia liryki. Cofnąć się daleko wstecz, by zajść w jakieś poza wędki filologa, a sięgnąć, na równych prawach po gry komputerowe, reklamę, e-sport, a nawet technoreligie. To pewien zamach, ale bezgłośny, o czym pisałem na wstępie do odpowiedzi na to pytanie. To być może pewna seria. To być może pewna seria \
MP: Filologia, przynajmniej ta, jaka jawi się oczom studentów, gdy zapisują się na ten czy inny kurs, od dawna już przestała być czystą filologią. Multimedia, groznawstwo, badanie sieci społecznościowych, big data zasobów polszczyzny, badanie sieci neuronowych, wirtualna rzeczywistość – wszystkie te pola praktyki, nierozerwalnie złączone z rozwojem technologii cyfrowych, zaznaczają swoją obecność w akademickich curriculae. Mam wrażenie, iż niejeden student filologii może się dziś lepiej wypowiedzieć, bazując na doświadczeniu z zajęć, na temat flarfu, poezji instagramowej, czy poetyckich instalacji w VR niż większość nauczycieli. Być może brakuje prawdziwej wymiany, spotykania się we wspólnych przestrzeniach wystawienniczych, czegoś, co miejsca takie jak Galeria AT w Poznaniu i wiele innych galerii związanych z dawną ASP robiło: młodzi spotykali się ze starszymi, studenci z profesorami, eksperymenty z ustatkowaną sztuką akademicką….
Odnośnie wirtualnej rzeczywistości, od pewnego czasu rozwijasz swoją obecność w tych przestrzeniach, czego dowodem projekt dendrite-in. Czy mógłbyś go przybliżyć? Jakie są założenia artystyczne, jak wygląda jego dostępność dla odbiorców? Jak wyobrażasz sobie optymalną przestrzeń wystawową dla utworu?
RB: Współczesność przynosi nam kryzys ekspertów, a sam transfer wiedzy jakby bardziej dzisiaj przebiega horyzontalnie. Młode osoby chłoną jak gąbka nowe metody, techniki, zjawiska i cóż, raczej są szybciej tam, gdzie teoria jeszcze się nie wkrada, gdzie namysł akademicki dotrze z poślizgiem. Mój projekt dendrite-in to realizacja jednocześnie na komputery biurkowe, telefonię i okulary. Cieszy mnie to, że można go przyswajać za pomocą wspomnianych interfejsów i w każdym przypadku są to innego rodzaju doświadczenia. Szczególnie zależało mi na goglach i w tym zakresie można wykorzystać zarówno VR One z możliwością włożenia komórki do specjalnej tacki na telefon, jak i gogle Oculus Quest 2, gdzie mamy też dane kontrolery i możemy sterować swoim położeniem. Ale również odbiór poprzez telefony typu smartfon oferują ciekawy ogląd. Musimy rozglądać się telefonem na około.
Praca dotyczy perspektywy postapo, ale nie jest to wcale oczywiste. Mamy do czynienia ze specjalnie stworzoną czcionką trójwymiarową, za pomocą której zbudowane są wyrazy-krzewy wyrastające z roślinnej, symulującej mech podstawy. Każdy obiekt daje się, z pewnym wysiłkiem, przeczytać, a razem tworzą zdanie będące przesłaniem. Zadbałem tu o oświetlenie, dynamikę, animację i dźwięk. Z każdym obiektem skorelowane są pętle dźwiękowe.
MP: Życzymy naszym czytelnikom wielu wrażeń przy eksploracji twoich wirtualnych przestrzeni, a projektowi dendrite-in sukcesów w coraz bardziej zaludniającym się polu artystycznym VR. Dziękuję za rozmowę.
Roman Bromboszcz – polski kulturoznawca, filozof, poeta, kompozytor, artysta. W twórczości artystycznej zajmuje się obiektami hybrydowymi, rzeczywistością wirtualną, grafiką, instalacją z dźwiękiem 3D. W 2005 roku wraz z Tomaszem Misiakiem, Szczepanem Kopytem i Łukaszem Podgórni wprowadził w użycie, prekursorsko na tle tendencji światowych, termin poezja cybernetyczna (cyberpoezja). Od tego roku funkcjonuje jako część grupy, a następnie kolektywu Perfokarta.