Wobec takiego, a nie innego stanu polskich hipertekstów dziwi brak zainteresowania twórczością, którą można by nazwać Dziełami Pierre’a Menarda [18], czy „powieścią z powieści”. A szkoda, bo wydaje się, że mógłby to by byd doskonały początek wędrówki w świat hiperfikcji. Pod pojęciem Dzieła Menarda widzieć tu trzeba hipertekstowe przepisywanie istniejących już drukowanych powieści.
W opowiadaniu Borges’a, Pierre Menard. Autor Don Kichote’a, tytułowy bohater pisze na początku XX wieku Don Kichote’a, który jest literalnym przepisaniem dzieła Cervantesa. Jednak czytając ten utwór jako powieść Menarda relatywizacji ulegają pewne aspekty przygód pana Sanczo Pansy: np. język utworu niegdyś współczesny staje się archaiczny, a powieść historyczna; powstaje w pewnym sensie nowe dzieło.
Zwraca na to uwagę Stuart Moulthrop (Moulthrop 1991), opisując przeprowadzony w 1986 roku eks-peryment z tego rodzaju przeniesieniem w świat komputera borghesowskiego opowiadania Ogród o rozwidlających się ścieżkach. Praca Moulthropa bynajmniej nie polegała na prostej digitalizacji tekstu autora Alefa. Należy ją raczej porównać do skrystalizowania w przestrzeni komputera tego o czym w tym i innych tekstach Borghes pisał -- zbudowaniem ogrodu wypełnionego strukturą powią-zań.
Co ciekawe podobną możliwość, ale jak twierdzi Pisarski (Pisarski, Ja tu a ty tam 2004) z zabarwieniem ironicznym zaprezentował Grzegorz Jankowicz (inspirowany przez Slavoja Žižka i pośrednio przez Lacana) podczas pierwszej w Polsce sesji poświęconej związkom literatury z Internetem – Liternet 2002: Przestrzeń hipertekstu jest (...) przestrzenią, w której przestają obowiązywać i tak arbitralne prawa, których dotkliwy wpływ na nasze życie obserwujemy na każdym kroku. Dla literatury oznacza to roz-bicie kanonu, który wyznacza granice nie tylko dla możliwych interpretacji, lecz także dla kolejnych dzieł powstających w obrębie określonej tradycji (...). Otwiera się tutaj całkowicie nowa perspektywa w odniesieniu do tradycyjnej literatury pisanej: możemy zacząd „przepisywad” kanoniczne arcydzieła, dodając do nich sceny wyjawiające np. ukryte stosunki władzy, czy te zamaskowane aspekty ideolo-giczne. W ten sposób obnażamy arbitralnośd konwencji, które leżą u podstaw tak języka, jak i literatu-ry, pokazujemy ograniczenia pewnych dyskursów, a przy tym sami znajdujemy się w uprzywilejowanej pozycji (wolni od ideologicznych aberracji). (podkreślenie A.P.)
Zostawiając Lacana i ironię z boku, „przepisywanie powieści” wydaje się być pewną możliwością na drodze do (a może obok) hiperfikcji, przykłady z utworami Queneau i Pereca są na pewno dobrym tropem. „Papierowa” powieść może się tutaj stać punktem wyjścia do finalnego przedstawienia jak to ma miejsce w sztuce dramatycznej. Przestrzeń teatru uprawomocnia wariacje w stylu dokonao Hanuszkiewicza, Jarzyny czy Warlikowksiego. Z książką jest inaczej, ale kiedy na sztukę spojrzymy, jako na angielskie „play”, to hipertekstowa wersja drukowanego dzieła, zaczyna również być grą autora tejże z czytelnikiem i grą z hipertekstem samego czytelnika. Jedyny problem w tym, by zrobid to dobrze. Nie wystarczy, jak to się zdarza, zrobid linku od słów „Litwo ojczyzno moja” do słów „ty jesteś jak zdrowie”...
Trudno jednak nie zauważyć polskich prób nadania nowej formy książce, której to potrzebę podkre-ślał, mając za wzorzec zasługi typograficzne Mallarmégo, już w latach sześddziesiątych XX wieku francuski krytyk i pisarz, Michel Butor (często zresztą cytowany przez naszych liberatów). W pracach „O stronie” i „Książka jako przedmiot” sygnalizował potrzebę modyfikacji wyglądu strony, odejście od linearnego ciągu znaków w stronę chociażby układu jaki znamy z gazet. „Wystarczy spojrzeć na gazety, ogłoszenia, podręczniki szkolne, dzieła i wydawnictwa naukowe. Środki oddane do dyspozycji pisarzy są tak wielkie, że nie wolno ich dłużej ignorować. Potrzeba tylko trochę odwagi” O stronie s. 128 (Bazarnik, Książka jako przedmiot 2004), podkreślenie A.P.
Przyszłość nowego gatunku jest niepewna i to bez względu na jego narodowe realizacje. Dziś jest to raczej twórczość eksperymentalna, z publicznością ograniczoną do wąskiego kręgu zainteresowanych. Wydaje się, że hiperfikcja jaką znamy nawet z najlepszych obecnie wydań to forma przejściowa. Wszystko wskazuje na to, że przyszłość będzie należeć do holodeku, a przynajmniej do form hiperfikcji bardziej przypominających multimedialne gry niż książki [20]. Już dziś można żyć i pracować w równoległym i wirtualnym świecie Second Live. Nie było by w tym nic wielkiego, gdyby nie skala zjawiska (ponad 6 milinów ludzi bierze w tym udział) i kilka faktów: Adidas sprzedaje tam wirtualne buty i zarabia na nich, firma Autocad zwołuje w nim sympozjum architektów, a Szwecja otworzyła tam swoją ambasadę. I uwaga! Ten świat jest wirtualny, ale te działania bynajmniej nie.