Dorota Sikora

Bloody Sunday

Kilka słów o RH+ Joanny Roszak

W niedzielny wieczór, gdy nie słyszę nic prócz szumu chłodzącego procesor wentylatora - tak nieodmiennie towarzyszącego eksploracji cyfrowych światów - zagłębiam się w "Rh+", opowieść o "konfliktach serologicznych powietrza z powietrzem".

oczątkowo powoli, ze szczególną uwagą ważąc słowa niecodziennie osadzone w tekście, potem pośpiesznie, poszukując koherencji, przeskakując z leksji na leksję, pożądając związku. Prawdopodobnie to typ lektury charakteryzujący tych, którzy chcieli, ale nie starczyło im sił, bo przyzwyczajeni do logicznych lecz szorstkich przejść pomiędzy informacjami na stronach internetowych tego samego oczekują w każdym tekście publikowanym w sieci. Przywołana do porządku zaczynam jeszcze raz.

Teraz widzę. Strony przeglądają się w sobie. Tak samo, jak przeglądają się strony książki: na pozór nieróżniące się; z marginesem, zaznaczoną w rogu paginacją. Czytane zaznaczają swoją odrębność, jednak gdy spróbujemy je złożyć, kratki przez chwile przeglądają się w sobie i prawdopodobnie dlatego, zadowolone z tego, co widzą, odstawione na półkę przylegają do siebie tak ściśle. A może po zamknięciu książki litery przesypują się z kartki na kartkę jak przypuszczał jeden z bohaterów opowiadań Borgesa? Wierzę, że strona wynika z poprzedzającej ją, a ta już od pierwszego zdania planuje jak stać się drugą. Z tym przeświadczeniem, odrzucanym przez innych niepotrzebnym balastem, kontynuuję lekturę przeglądających się w sobie stron "Rh+".

To co widzę kojarzy się z niemym filmem. W podkreślone wyrazistą szminką usta bohaterki słowa wkłada ktoś obcy. Jest ich niewiele, wiec ona, świadoma tego, stara się "nadrabiać miną". W "Rh+" Joanny Roszak, inaczej niż w filmach sprzed stu lat, brak przerysowanej gry aktorskiej - tutaj zastępuje ją słowo. Trudno oprzeć się wrażeniu, że zawartość tekstu w tekście, parafrazując słowa znanej sceny z filmu Bareji, jest bardzo duża. Powtórzenia, nagromadzenie metafor, krótkie lecz liczne zdania czy obecność specjalistycznej terminologii i obcojęzycznych zwrotów - wszystko zdaje się być zaprojektowane po to, by rekompensować czytającemu surową przestrzeń, w której został umieszczony tekst.

Przyglądam się chwilę jednej stronie i dochodzę do wniosku, że pojedyncza leksja to naprawdę mało. Strona książki ma przewagę nad ekranem komputera, choćby ilościową. Na niewielkiej przestrzeni, pojawia się fragment. Kawałki historii, nie znajdując dla siebie miejsca, przesiąkają do kolejnych leksji. W "Rh+" jest to czasami jedno słowo o znaczeniu lekko ocierającym się o poprzedzający fragment, innym razem fraza. Spójność, którą w opowiadaniach warunkuje fabuła, poszukuje innych sposobów, by się objawić - tutaj korzysta z obrazów. Czasami obrazów-dzwięków - w "Rh+" pojawiają się klasycy, obok nich odgłos deszczu uderzającego o okna dachowe i rock. Innym razem jest to obraz-impresja: niemodna sukienka w grochy, która podobnie jak w wierszu Peipera "Kwiat ulicy" rozkwita w kolejnym odsłoniętym fragmencie. Są także obrazy-słowa: bywa, że wrzucone na stronę, jakby była ona olbrzymim workiem, który wszystko zmieści, innym razem wybrane przez wzgląd na podobieństwo - nie tyle semantyczne, co morfologiczne. Obrazy te kolekcjonuje się od pierwszej po ostatnią leksję - choć tak naprawdę to nie wiem, którą z nich można taką nazwać. Jedno jest pewne, "Rh+" nie można czytać pośpiesznie. Do tego potrzebny jest spokojny wieczór - bloody Sunday, bo tylko wtedy, cierpliwy podróżnik odkryje fragment, być może punkt węzłowy historii:

bez pretensji
gramy w lipogramy
grasz
znów odmiana
czaso-wnika
wnika
wnikasz
i znów strona
ty bardziej czynny ja bardziej bierna
na cenzurowanym
anatomia antologii
antologia anatomii
przymiarki do braku wzajemności