Skanowanie balu: szkoła pływania Łukasza Podgórniego

Skanowanie baluBill Viola, legenda wideo-artu, miał powiedzieć, że nie czuje się wideo-artystą, lecz po prostu artystą. Medium, które wybrał jako platformę ekspresji, reprezentowane przez telewizję oraz profesjonalne i amatorskie filmy wideo, tak prominentne dwie dekady temu, najzwyczajniej w świecie wydało mu się najbardziej adekwatnym terenem poszukiwań. Łukasz Podgórni, swoim Skanowaniem balu, (Ha!art-Rozdzielczość Chleba, dostępny za darmo online) zdaje się mówić coś podobnego: nie jestem poetą cybernetycznym, jestem poetą. Choć w przypadku autorów "cybernetycznych" nie jest to nic nowego – Podgórni, Bromboszcz, Onak, Misiak i Puldzian korzystają z dobrodziejstw druku w miarę regularnie – to warto zobaczyć jak poeta z Krakowa radzi sobie z papierowym tworzywem dziś, gdy od ostatniego tomiku solo, recenzowanych u nas Nocy i Pętli, upłynęło już 3 lata.

W tym czasie można było natknąć się na Podgórniego online i offline, na stronach, na plikach, na przygotowywanych z innymi autorami tomikach, w galeriach i księgarniach, na międzynarodowych festiwalach i konferencjach, w trakcie cyberpoetyckiej widżejki i podczas skandalizujących performansów (vide Spacer po sprzęgle Pułki, Bromboszcza i Podgórniego na YouTubie).

Cała ta działalność dowodzi, że druk nie jest dla Podgórniego rodzajem drugiego płuca, tym bardziej "macierzą", do której powraca jak Szczepcio i Tońcio na Ziemie Odzyskane. Przestańmy więc wychodzić z tą oklepaną opozycją druk-piksel, odsuńmy na bok zbyt łatwo wpadającą do głowy dialektykę drukowane>cybernetyczne>postcybernetyczne, zdobądźmy się na minimum uważności i przyjrzyjmy, co tu się właściwie dzieje...

Dla Marjorie Perloff, najbardziej wpływowej krytyk amerykańskiej poezji współczesnej, zdolność do przechodzenia z jednego medium do drugiego ułatwia poecie poruszanie się w obrębie odmiennych czasoprzestrzeni języka, konwencji, gatunku. O ile cyfrowa działalność Podgórniego, łącząca tekst z przetworzoną mową i dźwiękiem, obrazem i animacją, automatycznie ustawia go w szeregu autorów kojarzonych z cyberpoezją i cybermuzyką i z właściwym im – i znajomym nam – chaosmosem, o tyle samodzielne wystąpienie w druku, oszczędne w środkach, pozbawione pozatekstowych odesłań do cyfrowego świata, ewidentnie zmierza w kierunku czasoprzestrzeni zakrzywionej w inną stronę. Wskazuje ją przywoływany na początku książki Tytus Czyżewski – to on jest patronem Podgórniego w świecie kartki i pióra, białego okna procesora tekstu i kursora klawiatury, a awangardowa, surrealizująca poezja przedwojenna wyznacza ton całości. Duchowo blisko było jej Podgórniemu od początku, z zaskakującą, odległą metaforyką i absurdystycznym, kolażowym obrazowaniem (Bal rozpoczyna się dystychem Dlaczego trzciny leżą na ulicach,/ A samochody obrzuca się ciałem). Tutaj poeta idzie jednak dalej, by sięgnąć po językowe, stylistyczne i obrazowe rekwizytorium przywoływanej epoki, jak w wierszach onSelfevent (enter frame, including first frame) czy Kursor znajduje się wewnątrz ramki. Subtelnie nakładając owo rekwizytorium na sytuacje współczesne, na czasoprzestrzeń nam bliższą, Podgórni sugeruje, iż nie jest wcale gorszy od Czyżewskiego. Bo nie jest. Tak mocno, marszowo, wystrzałowo wręcz prowadzonej frazie, jak w OnSelfEvent, nawet Majakowski uchyliłby kapelusza:

Budzę żąsary w kaprawej lunecie:
rozciągam oko i sprawy. Rozciągam oko
i sprawy. Masz telefon w spreju, może byś odebrał?
Rozciągam oko, sprawy, hłaskę... Od razu hłasko.

Rozciągam drewienko
w sukni, przecież byłeś na balu. Zbliżajcie się do mnie,
czajniczki i skały, muszę skądś wyjąć dwie dychy.

Hipnotyczny rytm, surrealistyczne obrazowanie, patchworkowy wielogłos, kiedy to różne języki wtrącają się między siebie – to wszystko, co znamy z cyfrowych utworów autora, tutaj zawieszone zostaje w atrakcyjnej aurze retro. Nic jednak, co atrakcyjne nie trwa wiecznie. Poezja nie może dziś być tylko taka i trzeba jej stawiać całkiem współczesne zadania, nasłuchiwać język nie używanym dotąd stetoskopem...Dlatego następne partie Skanowania balu nie będą czytać się aż tak bezboleśnie. Nie będą, bo nie mogą. Świat idzie do przodu, routery są coraz szybsze, od Nocy i pętli minęło 3 lata i nie da się ukryć: technologia zainfekowuje środowisko. Na dodatek Roman Bromboszcz wydaje monumentalne, zaszumione poezje papierowe, które idei książki poetyckiej stawiają coraz trudniejsze wyzwania. Podgórni nie może więc poprzestać na wybornej surrealistycznej frazie cyfrowego egzystencjalizmu, nawiązującej do pradziada goryla XX wiecznych awangard, lecz musi zatruć ten odkryty dla siebie język w chwili, gdy go właśnie odnalazł: musi zeskanować ten bal!

O dziwo, nawet wtedy Bal czyta się dobrze, a balans między trudem a satysfakcją z jego pokonania przechyla się w stronę przyjemności lektury, a nie mąk wyższego rzędu. Rację ma Waldemar Jocher, który pisze, że wiersze te maja "okno główne". Większość z nich, na jednostkowym poziomie lokalnym, wprowadza własny język nadorganizacji, który czytelnik, prowadzony przez słowa, znaki i komendy javascriptu, którymi inkrustowany jest utwór, odczytywuje. Oczywiście jest to odkodowywanie – w sensie jakobsonowskim – podniesione do potęgi, gdyż do gry wchodzi tu po pierwsze kod, niekoniecznie komputerowy, a po drugie szyfr, według którego znalazł się on w tekście. Hermeneuci zacierają dłonie! Przykład? Przykład:

Odbiorca uczy się czytać ten wiersz na przestrzeni dwóch wersów. W trzecim zaczyna sklejać poczyniony tu cut-up, a pod koniec – niemal antycypować mające nadejść, gysonowsko-burroughsowe zderzenia słów i obrazów. W tym zakwaszeniu papieru roztworem javascriptu, browara i lsd (lub fantazji o nim) jest metoda i poznaje się ją w trakcie czytania! Dalekie to od taktyki Romana Bromboszcza, który i tak już elitarnej grupie czytelników, w przypadku tomiku 918-578, każe znać Hobbesa i Nietzschego, nauczyć się na pamięć szyfru, według którego litery zostają zamienione na liczby, i dopiero wtedy odczytywać – same w sobie mało kleiste – strofy. Podgórni obiera odmienną strategię i proponuje naukę pływania poprzez... pływanie, czyli poprzez wrzucenie do wody i wyciągnięcie ręki tylko wtedy, kiedy trzeba. Ta różnica nabiera programowej wyrazistości pod koniec wiersza G:

Po tym, jak pod "o" i "i" podstawiona zostaje litera "G", krakowski poeta sam odkrywa przed nami klucz do tej enigmy, w drugim wersje odkodowując "i" a w trzecim "o", dzięki czemu zaszyfrowany wers odsłania się w pełnej krasie, a autor mruga tu do kogoś porozumiewawczo i wskazuje na coś jeszcze. Oto zamiast pojedynczego protokołu deszyfracji Skanowanie balu celebruje ich różnorodność i czyni niemal każdy wiersz osobną zagadką, osobnym plikiem do rozpakowania w umyśle czytającego. W miarę swych postępów, odbiorca jest też w stanie rozgryźć kilka prawidłowości już nie tylko z poziomu pojedynczego wiersza, ale całości: coś na kształt palety z zestawem farb i technik, dzięki którym wiersze powoływane są do życia. Te barwy to zbiory języków i obrazów, zasłyszanych skrawków mowy codziennej i języka wszędobylskich komputerów, które raz po raz odkrzykują coś do nas, zrozumiałego bądź nie. Owe języki i obrazy rozciągają się od mowy ojczyźnianej i sielskiego krajobrazu polskiej wsi po środowiskowe narzecza upojonych hipsterów i zbliżenia na zadymione klawiatury i popielniczki. Między tymi biegunami wytycza się przestrzeń poetyckiej gry, do której czytelnik zaproszony jest w sensie nie mniej interaktywnym niż w przypadku (cyfrowych) rozstrzelam krew czy w krytyce chleba, gwiazd, kamienia. Co ważne, ukrytej dadaistyczno-cybernetycznej procedurze, według której poszczególne farby na palecie są ze sobą mieszane, daleko od chłodnego, abstrakcyjnego rzutu kośćmi. Mimo obowiązkowej chropowatości, niemało wierszy uzyskuje gładki kontur. Bal to w końcu bal, poeta nie boi się zatem nałożyć przedwojenny melonik, chwycić laskę i zabawić w wodzireja, jak w wierszu kursor znajduje się wewnątrz ramki

co za dom zaznaczenia! kichnięcie w peruce wtyczki
z przybitej wersji. gdy net zamula, budzą się demony.
deszcz z chmury tagów, drodzy państwo, nie spadnie:
balonik nie przejdzie do następnej klasy,
jakby kierunkowskazom urosły długie włosy.
z powyższym dziękujemy: (klejone w głuszy) za szept
organizmów:

Podgórni nie zamyka się w żadnej, faworyzowanej konwencji. Są tu utwory sentencjonalne i gnomiczne (fotografia kursora, sorróweczka), są kaligramy (rozstrzelać krew (repryza)), są piosenki z refrenem, są – jak je roboczo nazywam – poetyckie pocztówki-youtubówki, czyli krótkie impresję wywołane raczej nie sceną z życia, zdarzeniem językowym czy krajobrazem, lecz obejrzanym właśnie filmem na YouTube (poczta) czy plikiem dzielonym na Facebooku; nie zabrakło wierszy liberackich czy liberackopodobnych, jak – [przestrzeń rzęs].

Poetyckie eksploracje Skanowania balu wykraczają poza czystą estetykę, lingwizm i ludyczność, by zaproponować zarys swoistej, migotliwej ontologii, w ramach której granice między tym, co cyfrowe a analogowe, wirtualne i cielesne, zaczynają się poważnie zacierać. Nie odmówię sobie tej przyjemności, by podać ostatni, ilustrujący to przykład, wiersz Skasowanie balu:

Dostrzegłem dziś w lustrze pierwszy
nieefektywny piksel
odblokowanym apetytem na
ekspertyzę. Pod niebem
water sky, w zerowej gazowoalce.
1 Zawiesza się przy rysce na głównej umywalce,
po której streaming sunie prędzej niż
sleepingi do ustawień. Te krople chłodzą smak terminu medycznego.
(Lizać ryskę.)
Z pomocą kursora, czyli prawie że ręcznie, badam pierś preferencji.

Najnowszy, analogowy zbiór wierszy Łukasza Podgórniego potwierdza siłę tego wszechstronnego i niezwykle konsekwentnie rozwijającego się projektu twórczego. Jego rdzeniem jest sama zasada języka literackiego: imperatyw przypatrywania się warunkom swojego własnego zaistnienia, jak ujmuje to Jerome McGann. Anno Domini 2013 warunki te nie mogę nie uwzględniać polimedialnego i polisemiotycznego potencjału poezji, co autor z Krakowa czyni z lekkością, z wybitnie podkręconą wyobraźnią, z humorem i z czymś, o czym często się zapomina: z empatią wobec czytelnika. Szkoda, że przedstawiciele struchlałej, wpatrzonej w siebie, modlącej się o kolejnego Nobla twierdzy druku-i-tylko-druku, tak rzadko wpadają na bal: CHIWD!

Mariusz Pisarski 12.07.2013