JOANNA

Miała już 35 lat i ani jednej wydanej książki na koncie. Nie miała też ani jednej napisanej, ale jeśli znajdzie chętnego wydawcę, to książkę na pewno w końcu napisze. Zresztą Andrzej z tym swoim zagmatwanym kwiecistym stylem wydawał się wystarczająco interesujący, by znaleźć w nim chwilową ucieczkę przed pisaniem.

Był jeszcze Olaf. Już przy pierwszym czytaniu jego opowiadań zaindeksowała go w głowie jako poważnego literackiego konkurenta. W realu był też przystojny. Znacznie przystojniejszy od Andrzeja. Wianuszek jego adoratorek zaczął się splatać już na pierwszej przerwie. Z pewnością nie miała zamiaru się w nim znaleźć. Do tego wyczuwała w Olafie jakieś zaburzenie, jakieś rozdwojenie.

Był też Szymon – ten wymoczek od wody i złej wróżby (kto chciałby się zadawać z pechowcami?). I Klemens – frustracja, która wypływała z tego faceta przy każdym zdaniu, mogłaby ich wszystkich zatopić w kilka dni.

Nie była w pełni zadowolona z tej metafory, więc po namyśle postanowiła jednak nie zapisywać jej w telefonicznych notatkach – w których na czas warsztatu utworzyła nową zakładkę: Piksel, lira i śmierć.

Właściwie wybór został jej oszczędzony.

Sięgnęła po telefon, by domknąć plany na dzisiejszy wieczór:
Spotkajmy się o 21.00 przy latarni morskiej.