Dzieci mają niesłychaną zdolność zadawania pytań o sedno spraw. Pragnienie zrozumienia świata, który je otacza, jest tak wielkie, że nie obawiają się zalania potokiem słów objaśniających rzeczywistość. Początkowo chcą wiedzieć „co to jest?”, potem zaczynają także pytać „dlaczego?”. Jest to prawidłowość wynikająca z przemian, jakie następują w psychice człowieka.
Mam wrażenie, że teoretycy nowych mediów zatrzymali się na pierwszym etapie rozwoju. Opis, próby indeksowania dostępnych treści, pochłonęły tyle czasu i energii, że na dalszy plan odsunięte zostało dociekanie istoty rzeczy. Trzeba pytać nie tylko „co to?”, ale także „po co to?” i „skąd to?”. Dlatego tak ciekawą książką jest „Od Liber Mundi do hipertekstu” Andrzeja Dróżdża. Autor stara się bowiem nie tylko opisać, ale także zrozumieć przemiany, jakim poddaje się książka. I co ciekawe, czyni to definiując „to samo, przez to samo”, czyli popełniając – na pozór – błąd logiczny „idem per idem”. Jednak metoda ta okazuje się skuteczna.
Książkę stanowi nie tylko jej treść czy też forma, ale także wszystko to, co o niej powiedziano i pomyślano, to, co tkwi głęboko w naszej świadomości – indywidualnej i zbiorowej. Aby pojąć jej istotę, należy uświadomić sobie obecność mitów i symboli związanych z kulturą księgi. Taką właśnie próbę podjął Andrzej Dróżdż. Jego analiza ukazuje ewolucję wyobrażeń społecznych dotyczących zarówno pisma jak i samej książki, począwszy od źródeł tkwiących w kulturze oralnej, aż po utopijne wizje cyfrowych „ksiąg świata”. Autor ukazuje symbolizacje książki zarówno w jej warstwie zewnętrznej, analizując motywy hebrajskie, starogreckie, chrześcijańskie i kabalistyczne, jak i mityzacje w warstwie wewnętrznej, odwołując się choćby do kategorii skończoności i nieskończoności czy logosu. Zdaniem Dróżdża, książki – jako takie – przejęły częściowo rolę dawnych mitów społecznych, w tej perspektywie „książka jest matką i akuszerką mitycznych wyobrażeń świata, którym nadaje trwałość, gwarantuje im kontynuacje”, co więcej „książki rodzą się z potrzeby doświadczania ładu i sensu rzeczywistości”.
Równie ciekawa jest analiza utopii literackich i mitów antropologicznych dotyczących książki. Znalazły się tu, między innymi, uporządkowane według schematu: „utopie księgi”, „utopie pisma”, „utopie materiałów i technologii”, „utopie państwa i społeczeństwa”, wizje Platona, św. Augustyna, More’a, Agostini, Wellsa, Lema czy idea „Liber Mundi” różokrzyżowców. Tej ostatniej autor przypisuje moc inspirującą i transformującą, a także uzasadniającą rewolucję medialną w naszych czasach (sic!).
Lektura tej książki jest dużym wyzwaniem, wymaga cierpliwości i niemałej wiedzy. Język, aforystyczny styl, jakim jest napisana, jest zarówno jej atutem jak i słabą jej stroną, potrafi być przezroczysty do tego stopnia, że słowa autora zdają się trafiać bezpośrednio do pojedynczych komórek w naszej głowie, czasami jednak przedzieranie się przez tekst przypomina wizytę w olbrzymiej bibliotece – przytłaczającej swą zawartością, uporządkowanej według reguł, które trudno odkryć.
Na koniec uwaga, Dróżdż książkę dedykuje bibliotekarzom, ponieważ – jak zaznacza – „dzisiaj, gdy mówi się głośno o ‘śmierci książki’, sytuacja etyczno-zawodowa tej grupy może wydawać się szczególnie dramatyczna”. Zastanawiam się, na czym ów dramat miałby polegać? Czy na tym, że w bibliotece miejsce obszernych woluminów zajmie jeden dysk zawierający ileś tam mega (giga, tera, peta, eksa, zetta, jotta itd…) danych? Czy może na tym, że wiedzy tej, przyrastającej współcześnie nie liniowo, a wykładniczo, nie uda się tak skromnymi siłami uporządkować? Moim zdaniem, komu jak komu, ale bibliotekarzom nie zabraknie pracy.