„Zmiany w sposobie myślenia o kulturze nie jako o produkcie, lecz jako o usłudze, to kwestia najbliższych kilku lat.” – taką tezę formułuje Łukasz Gołębiewski w swoim najnowszym eseju „E-Książka/Book. Szerokopasmowa kultura” poświęconym funkcjonowaniu kultury na rynku, zwłaszcza jej utrwalonych w piśmie form. Esej stanowi rozwinięcie, zradykalizowane – co zaznacza sam autor – sądów wygłaszanych w książce „Śmierć książki. No future book”.
Aby zrozumieć, o czym pisze Gołębiewski, należy uświadomić sobie, że książka – jako taka – ma dwa oblicza. Z jednej strony symboliczny, odwołujący się do archetypu księgi, mający swój wymiar aksjologiczny, związany z instancją Autora (pisanego dużą literą) dodatkowe znaczenia. Z drugiej strony książka to produkt. Przedmiot posiadający swoją cenę wynikającą z praw autorskich, kosztów jego wytworzenia i dystrybucji. Gołębiewski, w sposób obrazoburczy dla tych, którzy swoją uwagę skupiają na symbolicznym wymiarze książki, przedstawia twarde prawa współczesnego rynku. Wskazuje na teorie „długiego ogona” Chrisa Andersona, przedstawia wnikliwą analizę SWOT. Formułowane wnioski, wynikające z dogłębnej analizy, są przekonujące, co więcej, są oczywiste.
Autor zauważa, że współczesny model dystrybucji dóbr kultury zostanie wyparty przez nowy – oparty na opłatach abonamentowych, bądź też opłatach na rzecz funduszy celowych. W ramach tych opłat, dobra kultury będą szeroko dostępne. Kultura będzie sprzedawana „na zasadzie kilograma ubrań z second handu za pięć złotych — bierz, co ci dają, bo tanio, a potem wybierzesz.” Będzie ją można kupić, jako „pakiet usług”, tak jak obecnie kupujemy usługi telekomunikacyjne. Konsekwencją zmian, będzie również zmiana praw autorskich. Już teraz sygnałem tego jest ruch creative commons. W przyszłości dostęp do dóbr kultury regulowany będzie „prawem do korzystania” z niej.
Wszystko to, o czym pisze Gołębiewski, wynika z faktu, iż kultura zatraca swój aspekt materialny. Wykreowany przez artystów „byt” przekształcony zostaje w cyfrowy „bit”. To z kolei powoduje jego dalszą „obróbkę”, to znaczy modyfikowanie, powielanie i kasowanie. Książka, zyskując cyfrową „lekkość”, obciążona zostaje wszystkimi przypisanymi medium właściwościami zdigitalizowanych publikacji. Być może wizja ta niejednego przerazi, jednak – jak podkreśla autor – nie powinniśmy pytać o to „czy”, a jedynie „kiedy” to nastąpi. A zdaniem Gołębiewskiego nie jest to już tak odległa przyszłość.
Wydaje się, że książka ta powinna być lekturą obowiązkową nie tyko wydawców, księgarzy, ale także autorów. Doświadczenia przemysłu fonograficznego czy filmowego z sieciami peer-to-peer nie pozostawiają wiele złudzeń. Niezależnie od tego, jak bardzo załamywać będą ręce autorzy, jak głośno tupać ze złości będą wydawcy i jakich sztuczek użyją księgarze, by utrzymać status quo, „przyszłość jest bliżej niż myślimy”.
Dostałam niedawno książkę do recenzji w postaci pliku zapisanego w formacie programu Acrobat Reader. Zawierał on wszystko, co zawiera drukowana wersja książki – od strony tytułowej aż po zamykający ją indeks wykorzystanych w tekście dzieł. Dwa dni zabierałam się do przeczytania tej pozycji i za każdym razem rozbijałam się o szklaną rafę monitora komputerowego. Trzeciego dnia pojechałam do księgarni i kupiłam wydrukowany egzemplarz. Dlaczego? Mojżesz prowadził Żydów przez pustynię aż czterdzieści lat tylko po to, by nastąpiła naturalna wymiana pokoleń. W tym czasie na łono Abrahama przenieśli się ci, którzy pamiętali czasy niewoli egipskiej. Czy dlatego tak trudno zrozumieć i przyjąć to, co nieuchronnie nastąpi, ponieważ ta ziemia została obiecana nie nam, a naszym dzieciom i wnukom?
Gołębiewski przekonuje, że tak nie musi być. I dobrze, bo nie chcę być dinozaurem.