"O czym oni mówią" - mógł się zastanawiać telewidz, gdy w 1996 roku, w jednym z popularno-naukowych programów hurtem tłumaczonych na polski, usłyszał: "wszyscy żyjemy już w cyberprzestrzeni". Słowa te padły z ust uśmiechniętej, korpulentnej Amerykanki, siedzącej na obrotowym fotelu przed ekranem komputera i otoczonej kilkoma tuzinami podobnych, skomputeryzowanych i - jak zaznaczała - połączonych z siecią Internetu stanowisk. Ameryka przeżywała boom, na który Polska musiała jeszcze trochę poczekać. Mówiło się o cyber-pieniądzu, cyber-seksie, cyber-miastach, nawet cyber-cmentarzach, jednym słowem - o powstawaniu lustrzanego świata po drugiej stronie ekranu, który jest nie tyle odbiciem rzeczywistości, ale jej ulepszeniem, przynajmniej pod tym względem, iż funkcjonowanie w nim nie wymaga naszej fizycznej, lecz wirtualnej obecności.
Kulturowy i badawczy horyzont tej alternatywnej przestrzeni wyznaczało kilka nadrzędnych metafor. Po pierwsze metafory miasta danych i matrycy nadbudowane na pionierskim dorobku Norberta Wienera, spopularyzowane przez twórców powieści cyberpunkowej Williama Gibsona (twórcy terminu "cyberprzestrzeń") i Bruce'a Sterlinga a wprowadzone do kultury pop przez didżeja Laurenta Garniera. Przestrzeń połączonych w sieć komputerów określała też - po drugie - metafora hipertekstu, w którym upatrywano głęboką strukturę tej pierwszej, stąd też częste i wymienne stosowanie w owych czasach terminu "hyperspace". Trzecim ważnym punktem odniesienia była rodząca się antropologia cyborga [1], obiecująca spektakularne wyjście poza znane do tej pory ograniczenia biologii. Czwartym źródłem metafor i pojęć, które były w stanie ad hoc pomóc w ogarnięciu przerastające wszelkie oczekiwania fenomenu Internetu były na nowo odkryte prace badacza mediów Marshalla McLuhana.
Uformowany przez technologiczne obietnice nowego, potężnego medium duch czasu, jak nigdzie indziej w literaturze, odnalazł swój wyraz w brawurowej hipertekstowej powieści Hegirascope, którą amerykański pisarz Stuart Moulthrop, autor literackich utworów pisanych na rozprowadzany wraz z komputerami Macintosh program Hypercard, opublikował w Internecie w 1995 roku. Po niemal piętnastu latach od publikacji, Hegirascope [po polsku, z bardziej naturalnym niż zwykła kalka przegłosem: Hegiroskop] nie traci nic zarówno ze swojej brawurowości formalnej jak i aktualności w warstwie poruszanych problemów, przez co urasta do rangi jednego z najbardziej nowatorskich utworów literackich przełomu wieków.
W dzieło złożone z około 270 stron i 700 hiperłączy, za pomocą których możemy trafiać na poszczególne strony, autor wbudowuje domyślny, dość okrutny mechanizm lektury nakazujący każdej ze stron odświeżać się co 30 sekund i przechodzić w kolejną. Rzuca to poważne wyzwanie kontroli czytelnika nad lekturą oraz jego pojęciu stabilności i integralności tekstu, branych od zawsze jako coś z góry danego. Powieść tę musimy czytać albo pod prąd, walcząc ze wartkim nurtem zmieniającego się bez naszej kontroli tekstu, albo też dając się temu nurtowi ponieść, łącząc poddanie się nurtowi tekstu z podążanie za intrygującymi hiperłączami. Rzadko kiedy udaje się nam jednak przeczytać w całości pojedynczą stronę, która bardzo szybko spychana zostaje z ekranu przez kolejną porcję tekstu, której także nie da się doczytać do końca, co swoją drogą jest pouczającą parodią naszych codziennych potyczek z teksturą Internetu. Można też, jak sugeruje Shuen-shing Lee, którego artykuł dołączamy do polskiego wydania ruchomej powieści Moulthropa, "rozbroić" tykający zegar lektury i dzięki temu zmusić dzieło do poddania się bardziej tradycyjnej lekturze. Sam też, pod koniec tego krótkiego tekstu, zdradzę swoją metodę na rozkapryszony kalejdoskop pisarza z Baltimore [2].
Nikt z krytyków chyba trafniej i bardziej szczegółowo nie przedstawił literackich kontekstów Hegiroskopu jak Lee. Powieść skąpana jest w żywiole metaliterackim, roi się tu też od odniesień do przechodzenia słowa pisanego z papieru na ekran, pojawieniu się powieści hipertekstowych i schyłku epoki Gutenberga. Czytelników, którzy pragną zagłębić te i wiele innych około literackich aspektów utworu Moulthropa gorąco polecam tekst Shuen-shing Lee. Tutaj natomiast chciałbym skupić się na bardziej antropologicznym aspekcie tego ważnego tekstu, przyjrzę się przebijającej zeń wizji człowieka, i spróbuję wpisać Hegiroskop w nieco szerszy, kulturowy kontekst.
Z sieci kilkunastu przeplatających się, na pozór luźno powiązanych wątków wyłania się bowiem w Hegiroskopie przerażający i piękny zarazem obraz nas samych, zachodniego społeczeństwa w dobie - jak tu ujmuje Moulthrop - "wchodzenia w światło", na krawędzi przestrzeni i cyberprzestrzeni, jawy i snu, na krawędzi życia naszym stechnologizowanym dolce vita i śmierci w nagłym, losowym akcie terroru. Jak Robert Altman, Sofia Copolla i Alejandro Gonzalez Inarritu w świecie filmu, tak Stuart Moulthrop w domenie komputerowego ekranu, dostarcza nam niebanalnych opowieści w niebanalnej, otwartej i zachęcającej do współkonstruowania formie.
1Zob. Donna Haraway: Manifest Cyborga, "Magazyn Sztuki" nr 17 1998. Ten numer "Magazynu Sztuki", opatrzony tematycznym hasłem PostCyberModernPunk był szczególnie udanym zbiorem przekładów i rozmów na temat cyfrowej sztuki i kultury, jakie ukazały się w ubiegłej dekadzie w języku polskim [oprócz Donny Haraway pojawili się w nim Manuel Castells, Bruce Sterling, Lev Manovich, Paul Virillo, Krystian Wozniicki, Ewa Witkowska oraz Iza Kowalczyk. Część z artykułów dostępna jest online.
2Stuart Moulthrop: Hegiroskop, tłum. Mariusz Pisarski, "Techsty" nr 1 (6) 2009
[ HGS]