Wszystko płonie czerwienią. Brudne dachówki, które ledwo co chcą być czerwone, cegły niedawno hydropiaskowane w cenie już od 44 złotych za metr kwadratowy, choć na ostateczną cenę usługi ma wpływ wiele czynników, w tym wielkość oczyszczanej powierzchni, zabrudzenia, jej dostępność, a także to, czy firma należy do brata kolegi zastępcy Dyrektora Wydziału Architektury i Urbanistyki w Urzędzie Miasta, czy nie. Płonie czerwienią powietrze, duszne i pylaste, trochę jak podczas wielkiej burzy piaskowej w Lánzhōu, tylko na mniejszą skalę, w miniaturze, podróbce, nieudanej imitacji. I ten ciągły szum, jakby ktoś ciął to powietrze, albo sikał na brystol, a brystol tak właśnie by szumiał, jak ktoś tnie powietrze. Na załamaniu cienia, w tym zbawczym trójkącie życiodajnym, gdzie można na kilka chwil wyostrzyć optykę rzeczywistości, uciec przed fatamorganami ulicznych kałuż, siedzi – przylgnąwszy do chłodnego muru – robotnik wysoko kwalifikowany, zdradzony szarym garniturem roboczym i płonącą fluorescentem kamizelką. Twarz zastygła, usta lekko wykrzywione i otwarte. Z prawego kącika sączy się czerwień. Ta, stróżką zupełnie niepozorną, bez zbędnych meandrów, skapuje na wysuszoną ziemię i na dłoń kurczowo trzymającą kielnię do fugowania.