Lukarna, cała biała, należąca do ostatniego budynku w rzędzie po prawej, tuż przy dorodnym drzewie morwy, której liście napierają na mury, zamiatają klinkier, gdy wiatr lekko zawieje. Odłamki szkła leżą u jej stóp, na dachu klatki schodowej, na parapecie. Połyskują w żarze słonecznym, rzucając refleksy bezładnie, niczym tanie smartfony w zatłoczonym autobusie linii 152, nad głowami współpasażerów, na kolanach i spoconych udach tegorocznych maturzystek, na podłodze, gdzie zagubione i pokryte pajęczyną uszkodzeń, perwersyjnie lustrują rzeczywistość z niskiej perspektywy. Jedno ze skrzydeł okna popiskuje, huśtając się na ostatnim zawiasie, w rogu framugi utrzymując niezbyt już chętnie, wulgarny w swym kształcie, a jednocześnie piękny w swojej przypadkowej użyteczności, ostry sopel szyby. Taka ryzykowna gra.