Siedząc na kanapie, wiem, że mam władzę. Panuję, Paniuję - kto by się nad tym zastanawiał. Rządzę. Ona się uśmiecha do mnie. Jej wzrok rozpływa się we mnie. Wiem, że mnie nie przegoni, chociaż to ona zawsze siedzi na tym miejscu i ogląda telewizję. Otwiera okno, wpuszcza ze słońcem jakieś małe dziadostwo przez okno, które lata, żeby usiąść mi na nosie. Mam to gdzieś, udaję, że nie widzę a ona wtedy cieszy się, że słońce tak ładnie na mnie pada a ja się w nim wygrzewam. Naprawdę to mnie to wkurwia, ale muszę olać, w końcu żyjemy pod jednym dachem. Karmi mnie, podstawia mi jedzenie pod sam nos. Kiedy gardzę, wymyśla coś innego. Czasami specjalnie nie jem, sprawdzam jej możliwości, co jest w stanie wymyśleć, żebym tylko jadła.
Ostatnio dyskutowała z kimś o prawach wykluczonych, o dyskryminowanych i niesprawiedliwościach świata. Pomyślałam, że musi być szczęśliwa. Nie wie, jak wyrafinowana jestem i że to ja dominuję, wytwarzam relację władzy, która robi z niej no… taką trochę niewolnicę. No, może przesadzam, ale rządzę nią. I dobrze mi z tym. Kocham ją też w sumie, jest miła i dobra.