KLEMENS

Miałem jednak trochę szczęścia tego dnia. Poszedłem kawałek dalej i odbiłem lekko w lewo. Niedaleko katalpy stała lekko zdezelowana ławka. Na moje szczęście nikt się nie pokusił by na niej usiąść. Jej największym mankamentem był brak oparcia. Może właśnie dlatego nie znalazła do tej pory nikogo chętnego. Poczułem jej gorąc. Zielony lakier nagrzał się od słońca i parzył teraz w pośladki.

Przekręciłem się i siedziałem teraz okrakiem. Jednak brak oparcia to duża niewygoda. Położyłem się na ławce, podkurczając nogi. Czułem gorąc ławki na plecach. Jej deski parzyły niemiłosiernie przez ubranie i wiedziałem, że mogę mu się jedynie poddać. Patrzyłem w niebo. Kilka chmur snuło się leniwie. Nie działo się zupełnie nic. Promienie słońca ogrzewały twarz. Zamknąłem oczy. Stopniowo odgłosy parku i ulicy przestawały się liczyć. Usnąłem.

Obudziły mnie spore krople deszczu spadające na twarz. Po chwili zaczęło błyskać w oddali. Wstałem.Padało co raz bardziej. Grzmoty zdawały się być co raz bliżej. Do domu. Przyśpieszyłem. Byle do domu.