Niecierpliwie czekałem, aż minie najbliższe dziesięć dni mojego życia. Był dwudziesty, a pieniądze właśnie się skończyły. Taka comiesięczna tradycja. Przeczekać i znów na chwilę być do przodu. Poczuć się panem życia. A potem znów dołek i kolejne czekanie. To był właśnie ten moment i zaczęło się opróżnianie lodówki. Przez najbliższe dni jedyne, na co sobie mogłem pozwolić, to bochenek chleba raz na parę dni. Nic więcej. Nie byłoby to nawet takie bardzo ciężkie, bo dieta, choć przymusowa, zawsze mi służyła. To, co było w tej sytuacji nie do zniesienia, to poczucie bezradności i swego rodzaju poniżenia. Ot, pracując cały miesiąc, nie dało się wyżyć do pierwszego. Witamy w Polsce.
Choć przez ostatnie miesiące nie pamiętałem już za bardzo, co to jest godność osobista, to tego miesiąca było jednak inaczej. Przypomniała o sobie i podskórnie czułem, że muszę coś zrobić. Początkowo nie miało to jeszcze jakiegoś większego sensu. Wyszedłem na ulicę i poczułem, że coś jednak mi się udało. Wyszedłem. Zrobiłem pierwszy krok. Tylko dokąd teraz dalej iść? Do centrum? Czy w przeciwną stronę?