KLEMENS

Żar bił od chodników. Przeszedłem na drugą stronę ulicy w poszukiwaniu odrobiny cienia. Beznamiętnie patrzyłem na ludzi i na mijane witryny sklepowe. Jak zawsze zdawały się kusić, by zajrzeć do wnętrza. Uodporniłem się na nie już dawno. Wyjątkiem była witryna antykwariatu, koło którego zawsze przechodziłem, idąc moją stałą trasą. Równo ułożone książki, pozornie niezainteresowane przechodzącymi ludźmi, przykuwały moją uwagę. Lubiłem czytać ich tytuły. Czasem udało się też dostrzec datę wydania którejś z nich. Zdumiewające było to, że większość można było kupić za parę złotych. Stuletnie księgi za dychę lub dwie nie należały do rzadkości.

Przystanąłem i spojrzałem na wystawione tytuły. Od wczoraj nie za wiele się zmieniło. Chyba ktoś kupił stare wydanie Pana Tadeusza, po którym została tylko luka. Była zbyt mała, by położyć tam inną książkę. Spojrzałem na inne okładki. W górnym rogu też coś się zmieniło. W wyraźnie dużej luce leżała mała książeczka. Była na tyle daleko, że nie mogłem dostrzec jej tytułu. Już miałem wejść do środka, ale zatrzymałem się. Myśl o końcu miesiąca i braku pieniędzy uporczywie tkwiła w głowie. Wahałem się.