Victory Garden Stuarta Moulthropa to trudna i długa lektura. Ten
gęsty, kilkupoziomowy i pozbawiony centrum labirynt
może być nie do przejścia dla wielu czytelników. Może nam jednak
dostarczyć wielu przyjemnych chwil. Oto oparta
na własnych doświadczeniach relacja ze spaceru po ogrodzie zwycięstwa
z elementami przewodnika dla tych, ktorzy w ogrodzie tym czują
się zrazu nieswojo....
Opowieść o absolwentce, która
musiała pójść na wojnę - tak mówią o powieści
Victory Garden Stuarta Moulthropa jej wydawcy i wytrawni czytelnicy.
Wszystko by się zgadzało, gdyby Victory Garden była powieścią dukowaną.
Jest jednak hipertekstem i to niezwyklem obszernym, rozrzuconym
po 993 przestrzniach tekstowych połączonych ze sobą zawrotną
liczbą 2800 odsyłaczy. Przypuśćmy, że przyglądamy się trzem potencjalnym
czytelnikom: z owych 993 tekstonów podczas swojej lektury jeden
czytelnik wyłowi 300,
drugi kolejne 300, a trzeci pozostałe. Teoretycznie każdy z nich przeczytał inną powieść.
Kwestia na ile jest to tylko i wyłącznie teoria a na ile praktyka
jest być może najważniejszym pytaniem, jakie powinnniśmy zadać
hiperfikcji wogóle. To zadanie na dziesiątki debat i rozważań,
dlatego je tutaj pominiemy, a skupimy się na jednym przypadku,
jednej powieści i jednym aspekcie: wielowariantowości.
Lektura hipertekstu ma charakter sesyjny, coś jak kilkudniowe obrady sejmu nad jedną i tą samą ustawą o wielu poprawkach i przypisach. Jednak nie dokońca. W przeciwieństwie do posłów czytelnik hipertekstu po ponownym odpaleniu programu może spotkać innych bohaterów, inną przestrzeń i inny czas niż we fragmentach czytanych dzień wcześniej. Nawet możliwość rozpoczynania lektury w miejscu, w którym się ją skończyło - nie odsuwa od nas tego niebezpieczeństwa.
Efekty mogą być takie, jak w moim przypadku: otóż przy pierwszych podejsciach do Victory Garden o żadnej absolwentce, która wybierała się na wojnę w Iraku nic nie przeczytałem. Owszem - było coś o Dorthei, do której wojna przyszła nagle i nieoczekiwane, o Emily piszącej listy z frontu, o uniwersyteckim kampusie i jego mieszkańcach, lecz na uczelnianych korytarzach, na ławkach i w parku, a nawet na w scenkach z frontu nie natknąłęm się na głównego ponoć bohatera, czy bohaterkę. Nawet gdyby była nią Emily - w moich sesjach, aktualizacjach, próbkowaniu lektury, nie zanosiło się na to.
Każde zdanie mówiące o tym, czym jest Victory Garden musi być zatem skazane na bycie szczątkowym, umownym opisem tego, z czym przyjdzie się skonfrontować czytelnikowi w trakcie lektury Każdy i tak wybierze w tym ogrodzie ścieżkę, która jest mu najmilsza, i pospiesznie wycofa się ze ścieżek, na których nic dla siebie nie znajdzie. Rozwidleń w ogrodzie jest naprawdę wiele.
Już na początku powieści czytelnik bardziej konserwatywny, któremu obce są hipertekstowe środowiska, może wybrać 12 domyślnych "ścieżek do eksploracji" i osiem "ścieżek do deploracji". Są to mniej lub bardziej tradycyjnie opowiedziane historie. Jeszcze ważniejsza od tych możliwości jest dołączona do tekstu mapa ogrodu, na której znajduje się pięćdziesiąt rozwidleń. Na każdym z nich widnieje prostokąt: w zależności od interpretacji - ławka w tekstowym ogrodzie, krzyż na cmentarzu, lub - po prostu drogowskaz, oznaczony nazwą leksji, która pojawia się na ekranie po kliknięciu na nią. Victory Garden to zatem tekst, którego lekturę można zacząć na conajmniej 70 sposobów, w wersji na macintosha. Wersja windowsowa bowiem daje czytelnikowi wszystkie sposoby podglądu struktury tekstu, jakie oferuje program Storyspace !
Nie ma tu głównego motywu, a wiele motywów, nie ma głownego bohatera, a wielu bohaterów, odczytań i interpretacji może być jeszcze więcej, gdyż odniesienia do dzieł Borgesa, Pynchona, Burroughsa, Dicka i innych patronów tej powieści, którzy mogliby posłużyć za klucz interpretacyjny jest tu wiele. Victory Garden to także inna skala niż afternoon, a story, czy Patchwork Girl - hipertekstowe powiesci o 500 i ponad 300 leksjach. Na tych kłączowatych opoweściach były jednak wyraźne centrycznolubne narośla w postaci głównej zagadki (afternoon), czy głównych tematów (Patchwork Girl).
Po pierwszych próbach speceru po ogrodzie zwycięstwa doszedłem zatem do wniosku, że być może najlepszym rozwiązaniem lekturowym będzie dla mnie poszukanie swoj własnej ścieżki i trzymanie się jej tak blisko, by poznać ja w miarę dokładnie, i dopiero potem, będąc już niejako zadomowionym spacerowiczem, zapuszcać się w inne ścieżki. Opłaciło się.
Nie przepadam za literaturą wojenną. Remerque, Borowski, Dygat i szkolne lektury. Nie za bardzo też przypada mi do gustu powieść akademicka. Victory Garden właśnie do takich gatunków się - na początku przynajmniej - najbardziej wyraźnie odwołuje. Dlatego postanowiłem, na przekór wszystkiemu, wybrać sobie na początek wątki mało wojenne i mało akademickie. Zamiast listów z "frontu" czy opisów dyskusji o Wojnie w Zatoce, postanowiłem odnaleźć miejsca, w których temat ten przedstawiony jest w mniej dosłowny sposób. Obiecywała mi to hipertekstowa forma powieści, obiecywali mi to teoretycy hipertekstu, i sami autorzy pierwszych, klasycznych dziś, hiperfikcji. Drogowskazy na mapie ogrodu w wielu przypadkach wrzucają czytelnika w tekst in medias res: są to sceny dialogowe, opisy osób, miejsc, ale także cytaty z telewizyjnych relacji z Wojny w Zatoce, amerykańskich socjologów, czy - cytaty z ulubionego przez Moulthropa Borgesa.
Kolejne segmenty, ktore pojawiają się na ekranie po dokonaniu jednego z kilku możliwych woborow z udostepnionych w leksji wejsciowej są zazwyczaj na tyle oddalone znaczeniowo od dopiero co przeczytanej partii materialu, że bardzo trudno tu o "załapanie się" na jakąś tematyczną falę, która poniosłaby nas dalej, w sensownym kierunku. W afternoon, a story Michaela Joycea mamy jednego głównego i czworo, najwyżej pięcioro innych bohaterów. W Victory Garden jest ich więcej, przebywają w wielu miejscach. Łączy je jeden czas: zima 91 i wojna w Zatoce Perskiej. Jednak próby połączenia różnych rozproszonych leksji, z trudem formujących się we w miarę spójne sekwencje narracyjne, które dałoby się potem zestawiać z innymi epizodami, poddawać je dzięki temu interpretacji, tworzyć "własną" strukturę całości mogą szybko doprowadzić do zniechęcenia. Dlatego postanowiłem poszukać wątku, epizodu, który zatrzymałby mnie przy Victory Garden na dłużej. Wiedziałem już jaki ma być: mało dosłowny i raczej nie-wojenny. Wbrew pozorom, chęć czytania tej powieści "pod prąd", omijanie określonych wątków przy jednoczesnym poszukiwaniu innych, okazało się całkiem łatwe a błądzenie po nieznanym labiryncie zamieniło się w czystą przyjemność tekstu.
Według Adriana Milesa, który do opisu hipertekstów stosuje narzędzia zaczerpnięte z semiotyki filmu, najmniejszą narracyjną jednostką hipertekstowej powieści, znakiem hipertekstowym, nie jest pojedyncza leksja i bezpośrednie relacje, jakie łączą ją z sąsiednimi leksjami, lecz zawierająca co najmniej kilka węzłów sekwencja, podobnie jak w filmie, według Metza, nie jest nią pojedyncza scena wraz ze sceną, która następuje tuż po niej, lecz sekwencja scen. Z perspektywy odbioru dopiero, gdy widz wyłoni z ciągów syntagmatycznych taką najmniejszą jednostkę narracyjną, zaczynają się nad nią nadbudowywać znaczenia, rozpoczyna się proces sensotwóczy. W przypadku hiperfikcji proces ten jest jeszcze bardziej skomplikowany niż w przypadku filmu. Układ zdań, układ połączonych ze sobą w różny sposób leksji są w hipertekście niestałe, ulotne i dynamiczne. Aktualizują się w trakcie lektury a sekwencje, które tworzą uzależnione są od kroków czytelnika, nie ważne nawet tutaj w jak dużym stopniu kroki te zdeterminowane są przez działania autora, który wytycza ścieżki. Hipertekst zaczyna być hipertekstem: strukturą, która - jak mówi Joyce - tego, co jeszcze nie istnieje, wraz z postępem lektury. W przypadku hiperfikcji, która jest szczególnym rodzajem hipertekstu, aby do tworzenia się takich większych struktur doszło, konieczne jest oparcie się czytelnika na jednym lub na kilku epizodach, które w konkretnej sesji lekturowej tworzyły spójną znaczeniowo narracyjną całostkę.
Poszukiwanie nie-wojennych sekwencji ropocząłem od cytatu z "Ogrodu
o rozwidlających się ścieżkach", po kilku bezowocnych próbach,
rozpocząłem od leksji Dreamtime, zawierającej cytat (jeden z wielu
cytatów, tworzących w Victory Garden specjalne, często powracające
ogniwa) podpisany Buddy Newkirk, "White Subway"
Choć udaje się nam wyczuć twarze formujące sie na krawędzi pola
widzenia.
Archetypy, które stwarzamy na użytek nas samych w naszych snach
Pośrodku nocy
Takie rzeczy nie istnieją...żadnych archetypów wykutych w skale,
Szlaki, które przecinają wszechświat zależą tylko i wyłącznie
Od działań samego umysłu.
Standardowy pasek nawigacyjny w Storyspace, programie, w którym powstała powieść, daje tu czytelnikowi dwie możliwości, znane już z afternoon, a story: odpowiedź "tak", lub "nie" czyli chęć kontynuacji lub możliwości pójścia od tej leksji w innym kierunku. W samym tekście jest tylko jedno hiperłącze: kryje się ono za słowami "Od działań samego umysłu". Jest ono jednak ukryte, jak w każdej klasycznej hiperfikcji. Link w wersji na Macintosha, widoczny jest dopiero po nacisnięciu dwóch kontrolnych przycisków. Kliknięcie na słowa "Od działań samego umysłu" prowadzi czytelnika do laboratorium uniwersyteckiego, gdzie szalony naukowiec Boris Urquhart uczestniczy w kolejnym eksperymencie z wirtualnymi rzeczywistościami i snami, które dadzą się - według niego - odczytywać w formie tekstowej, w specjalnych systemach hipertekstowych. Wątek ciekawy, aczkolwiek pierwsze próbkowanie lektury nauczyło mnie, że podążanie śladami Urquharta doprowadzi mnie szybko do wątków wojennych, do Emily piszącej listy z frontu, itp, itd. Urquharta celowo odkładałem na później, szukałem czegoś innego. Kliknięcie na każde inne słowa, oprócz tych oznaczonych kotwicą, przynosiło rezultat taki, jak odpowiedź na pryzcisk "nie" na pasku nawigacyjnym i wywoływało na ekran leksję inaczej niż większość tekstu ukształtowaną typograficznie, i zawierającej narrację drugoosobową.
Postanowiłem podążyć tym szlakiem. Paragrafy, na które natknąłem się później zapraszały do onirycznej podróży w świat sześcioboków, nieskończonych labiryntów, odwiecznych pytań metafizycznych, ejdemicznych obrazów i archetypicznych postaci. Jednym słowem znajdujemy się w Krainie Ideału. Kraina ta ma naturę oniryczną, lub też, co sugerowne było w kilku miejscach, została wygenerowana komputerowo. Prowadzeni przez narratora posługującego się drugą osobą liczby pojedynczej (narracja typwa dla gier typu chose-your-own-adventure) wznosimy się na niemożliwie wysokie wieże lub zwiedzamy dna oceanu. Wszystko zależy od wyboru odpowiedniego linku. Czas jest tu kolisty, właściwie nie ma znaczenia, mówi się nam, że mamy piątek, miesiaca piątek i roku piątek. Borgesjańskie ślady są tu aż nadto widoczne. Najbardziej przypadł mi do gustu rozłożony na kilka tekstowych segmentów spacer po tęczy, zakończony obrazem rozpuszczania się teczy, lecz wraz z nią także i obserwatora, by w końcu cała już przestrzeń zamieniła się w tęczę.
W miarę eksploacjii tej przestrzeni linki częściej prowadzą do "rzeczywistego" świata powieści. Wycofuję się stamtąd i uzbrajam we wszelkie udostępnione przez program narzędzia nawigacyjne: już nie tylko klikanie na przycisk tak i klikanie na słowa sugerujące kontunuację. Sięgam po kontekstowe menu, na którym widać nazwy wszystkich leksji do których można dojść z danego miejsca. Tak czy inaczej - czytelnik Victory Garden ląduje z Krainy Ideału w laboratorium "Urquharta: Doctor Urquhart, I think we are losing him (...) I dont like his theta at all". Następuje walka życie lub psychiczną sprawność pacjenta a wszystko kończy się leksją zawierającą bardziej dramatyczną wersję powyższego cytatu: "Too late doctor Im afraid weve lost him" i słowami narratora "The Doors Clang Shut Behind You". Następna leksja jest już tylko czarnym ekranem...Takiej ścieżki poszukiwałem i taką sobie dostałem.
Kim jest bohater, na którym Urquhart wykonywał swoje niebezpieczne eksperymenty z odmiennymi stanami świadomości? Jakie konsekwencje poniósł doktor po nieudanym eksperymencie i smierci pacjenta? Jak się ma ta wyjątkowa pod względem treści i formy partia tekstu do innych miejsc ogrodu zwycięstwa? Po tak poprowadzonej opowieści, po znalezieniu kilku najbardziej intrygujących sekwencji narracyjnych, pytania te stanowią potężny kapitał, którym dysponuję już teraz jako czytelnik, i z którym mogę eksplorować kolejne scieżki ogrodu zwycięstwa. Ten oniryczny, halucynacyjny, "tęczowy" skrawek Victory Garden jest tylko przykładem, jednym z wielu możliwych wejść w ogromną w swoich rozmiarach hipertekstową powieść Moulthropa. Inny czytelnik wybierze oczywiście inne sekwencje tekstowych segmentów jako swój kapitał początkowy, i to one zdeterminują jego dalszą lekturę, a w konsekwencji - odbiór i interpretacje całości przeczytanego materiału, niezależnie od tego, jak wiele leksji będzie on zawierał. Nawet jeśli przeczytamy obaj wszystkich 900 kawałków, nasze zdania na temat wymowy, treści, chronologii zdarzeń, mogą znacznie się od siebie różnić.
Moimi pierwszymi jednostkami narracyjnymi stały się zatem sekwencje z Krainy Idału, od tej pory będą one punktem odniesienia w trakcie dalszej lektury - będą modyfikować, potwierdzać, zaprzeczać przypuszczeniom i oczekiwaniom, których nabyłem w trakcie mojej pierwszej sensownej sesji lekturowej. Typowe dla hiperetekstów rozrzedzenie ciągów syntagmatycznych, w momencie zagęszczenia się jednego z nich i wzbogacenia go o całą siatkę powiązań paradygatycznych - przestaje być groźne. "Odpadnięcie" od lektury jest już teraz mało prawdopodobne. Jako czytelnik - mogę pozwolić sobie na komfort swobodnego dryfowania po tekstualnej przestrzeni, nagłe i częste zmiany kierunku, w którym zmierza lektura raczej nie bedą już zakłócać, a raczej - urozmaicać lekturę. W przeciwieństwie do afternoon, a story - powieści opartej na schemacie detektywistycznym, której lekturę niecierpliwy acz dociekliwy czytelnik może zakończyć po odwiedzeniu kilkudziesięciu przestrzeni tekstowych, Victory Garden jest powieścią, którą można czytać długie długie miesiące. Warto jednak w ogrodzie zwycięstwa mieć swoją własną, dobrze znaną ławeczkę, na której lubimy siadywać, i z której lubimy zapuszczać się w nieznane, odległe rejony ogrodowego labiryntu.
Warto jeszcze przypomnieć, że jak
niemal każda powieść ze szkoły hiperfikcji Storyspace, Victory
Garden, domyślnie ukrywając olinkowanie w każdym tekstowym segmencie
proponuje kilka sposobów lektury. Może ona przebiegać na - w tym
przypadku - w trzech różnych trybach.
1. Tryb domyślny: czytelnik nie dokonuje wyboru linków, lecz polega
na domyślnych sekwencjach łączących poszczególne leksje (nie podświetla,
nie zaznacz i nie klika na źdane z interesujących go słów, zwrotów
i zdań, naciska enter i przechodzi do kolejnego miejsca w domyslnej
sekwencji.
2. Tryb linków tekstowych: czytelnik sam wybiera (lub tak mu się
wydaje ;) interesujące go fragmenty czytanego materiału i przechodzi
do jednej z kilku zazwyczaj odnóg danej leksji.
3. Tryb wyboru linków z okienka dialogowego. Przy lekturze każdego
z fragmentów możemy otworzyć menu, w którym wyświetlona zostaje
lista wszystkich słów przenoszących nas w inne miejsce, oraz nazwy
tych miejsc. Ewentualny dyskomfort wyboru spośród maksymalnej liczby
odnóg, która jest tu wyświetlona, rekompensowany jest tym, że poprzez
podanie nazwy leksji docelowej, czytelnikowi sugeruje się tu czego
może się spodziewać w wybranej przez niego partii tekstu.
W przypadku 1. i 2. w tekscie VG wyraźnie czuje się intencje autora,
to, że trzyma on rękę na pulsie i chce by czytelnik przeczytal
określoną partię tekstu zanim zachęcony lub zmuszony zostanie do
penetrowania rozgałęzień, szukania powiązań, budowania nowych
sensów. W przypadku trzecim czytelnik może swobodnie
przemieszczać się na własny rachunek.
Doliczając do tego wspomniane już serie sewencji "do eksploracj"
i "do deploracji", które autor proponuje czytelnikom
na początku powieści, oraz mapę ogrodu, Victory Garden daje nam
ogromne możliowości eksplorowania swojej przestrzeni. Przyjemność
tekstu rozłożona na długie miesiące a nawet lata? Dlaczego nie....