Hipertekst, Internet i cyberprzestrzeń budzą w człowieku marzenia, sny i wizje, które od zawsze związane były z naszą ludzką kondycję i jej ograniczeniami. I choć warto się owym marzeniom i wizjom dokładnie przyjrzeć – sugeruje Moulthrop - warto jednocześnie mieć na uwadze po pierwsze wpisane w każdą z technologii ograniczenia, a po drugie aksjologiczną neutralność nowych mediów. Nie ma jednak od nich odwrotu, musimy nauczyć się z nimi żyć, dzięki nim i w nich tworzyć, dzięki nim też prezentować to, co stworzymy.
I tak wracamy od ciała do słowa. Jeśli o nie chodzi, pozwólmy sobie zacytować niezwykle dwuznaczny fragment zawarty w „Raporcie końcowym” - ostatnim fragmencie osadzonej w przyszłości opowieści „Człowiek natury”. Traktuje ona o pisarzu przymusowo zesłanym na łono natury, by zaopatrzony tylko w maszynę do pisania, w tym sztucznie wydzielonym środowisku, bez elektryczności i komputerów, tworzył w sposób zgodny z naturalnym rytmem przyrody. Nie bez powodu można w postaci pisarza dopatrywać się Svena Birketsa, głównego adwersarza hipertekstu i obrońce kultury druku w debatach o hipertekst z połowy lat dziewięćdziesiątych. Otóż eksperyment, któremu poddano autora, nie powiódł się. Niegdysiejszego zwolennika natury i książki zaczęła nękać depresja i katatonia. Prowadzący obserwację pisarza autor raportu końcowego pisze:
Jesteśmy pewni, że obiekt zrozumie i uzna za słuszną decyzję o zakończeniu niniejszego sprawozdania jego własnymi słowami, które towarzyszyły naszym pracom od początku.Do kogo Stuart Moulthrop mruży tu oko i w kogo skierowane jest ostrze delikatnej ironii? A może to za tym cytatem kryje się nieuchwytny porte-parole autora? Kwestię tę pozostawiam otwartą.
Hegiroskop możemy czytać na kilka sposobów. Po pierwsze możemy nie robić nic i traktować tekst jak zbyt szybki pokaz slajdów. Czytamy wtedy tyle tekstu ile zdążymy, po czym bez żalu przechodzimy do następnej podsuniętej przez przeglądarkę strony. Po drugie możemy podążać za hiperłączami. Każdej ze stron towarzyszą cztery odsyłacze, których oznaczeniem (kotwicą) są wyimki lub nawiązania do głównego tekstu danej strony. W interesujący nas odnośnik trzeba oczywiście kliknąć przed odświeżeniem się strony i pojawieniem się nowej. Podążenie za odnośnikiem przeniesie nas nie tylko na inną stronę ale w nowy nurt tekstu, w kolejną domyślną, rozpędzoną sekwencję stron. Ów drugi sposób, będący połączeniem trybu slajdowego jest - że się tak wyrażę - najbardziej freestylowym sposobem lektury Hegiroskopu. Rzadko kiedy doczytujemy tu tekst do końca a na dodatek przeskakujemy go klikając w odnośniki.
Trzeci sposób lektury kładzie kres temu literackiemu ADHD. Shuen-shing Lee proponuje rozbrojenie hegiroskopowego mechanizmu poprzez zapisanie każdej ze stron na dysku i wycięcie z niej fragmentu kodu odpowiadającego za odświeżanie się stron. Chodzi tu o następującą linijkę kodu:
Lee proponuje też otwieranie i czytanie stron powieści w edytorze html. Zabiegi takie, choć czasem przydatne, w większości przypadków są moim zdaniem zbędne. Stąd czwartym, proponowany tutaj i sprawdzony w trakcie moich translatorskich potyczek z tą powieścią, sposób lektury. Jest nim korzystanie z przycisku "wstecz" w lewym górnym rogu naszej internetowej przeglądarki, gdy strona, której nie zdążyliśmy przeczytać znika z ekranu. Po cofnięciu się do niej - dostajemy dodatkowych 30 sekund na dokończenie czytania głównego tekstu i podjęcie decyzji co do dalszego kierunku lektury. Jeśli znów zabraknie nam czasu i strona się odświeży, raz jeszcze wybieramy przycisk "wstecz".
Przywodzące na myśl niemowlęcą inwencję zbitki sylab zlane w mniej niż bardziej sensowne wyrazy, czarne i białe plamy, słowa, zdania i strony znikające z ekranu w ułamku sekundy, odnośniki do miejsc, które mają się nijak do zapowiadanej przez kotwicę linku treści, absurdalne intermezza, a nawet ukryte wyzwiska rzucane tu i ówdzie w stronę czytelnika NIE SĄ PRZYPADKOWE.
Szum w warstwie brzmieniowej, znaczeniowej, retorycznej i technologicznej tekstu jest zamierzonym środkiem artystycznym powieści Hegiroskop. Raz jeszcze Mouthrop jawi się tu jako prekursor a polscy poeci cybernetyczni, za których zawsze trzymam kciuki, nie są w tej materii pierwsi. A zatem miłego szumu, a potem ukojenia w pięknych, kojących umysł fragmentach, których tutaj bynajmniej nie brakuje.