Emilia Branny

"Plątanina szeptów"

O "Czary i mary" Anety Kamińskiej

Internetowe wydanie "Czarów i marów" to intrygująca zabawa ze słowem, snem, wierszem i hipertekstem. Aneta Kamińska przekonuje, że przestrzenie te mają tę samą strukturę. Żeby jednak tego doświadczyć, trzeba uchwycić moment, kiedy rodzi się tekst i obraz. Realizacją tego właśnie zamysłu są Czary i mary. Sytuuje to Kamińską w nurcie awangardy, na styku poezji wizualnej i kinetycznej oraz écriture automatique z multimediami.

Poezja ma być obrazem procesu formułowania emocji i myśli, zapisem samych narodzin komunikacji. Autorka nie ujmuje jednak tego projektu w formie tekstu teoretycznego. Zamiast tego proponuje tajemniczą animację, która zdaje się przedstawiać badanie tarczycy, ale zawiera szereg sygnałów, świadczących o podwójnej naturze tego organu, pełniącego istotną rolę w tworzeniu poezji. Wystarczy krótka kwerenda w Internecie, by przekonać się, że tarczyca bywa uważana za narząd związany z czakrą gardła. Czakra ta, zgodnie z religiami Dalekiego Wschodu, jest ośrodkiem odpowiedzialnym za komunikację oraz pośredniczącym pomiędzy myśleniem a czuciem. Tam więc faktycznie może rodzić się poezja.

Multimedialny manifest poetycki pokazuje wysoką klasę Kamińskiej jako poetki nowych mediów. Animacja intryguje, zmusza czytelnika do poszukiwań, a po rozszyfrowaniu stawia cały hipertekst w nowej perspektywie. Jest oszczędna w środkach, ale dopracowana w szczegółach, i znakomicie wykorzystuje różne środki wyrazu: tekst, obraz i ruch.

Pozostała część hipertekstu jest realizacją tego projektu. Czary i mary to sieć kinetycznych leksji, połączonych odnośnikami. Wbrew określeniu "hipertekstowy tomik poezji" ze strony tytułowej, trudno tam jednak znaleźć kompletny wiersz lub czysty hipertekst. Utwór składa się z fragmentów wierszowanych i prozatorskich, a niekiedy pojedynczych słów, wyróżnionych graficznie na stronie oraz wywoływanych, ukrywanych lub zmienianych kliknięciem.

Błądzenie, przewracanie kartek, interakcja z wirtualnym światem i chowanie się pod kołdrą uzyskują synonimiczny wymiar, opisując nawigację po hipertekście Kamińskiej. Tam bowiem, gdzie rodzi się poezja, mieszają się ze sobą słowa, zdania, sny, zasłyszane fragmenty tekstów literackich i codziennych. Postawione obok siebie, znikające i pojawiające się, tworzą różne znaczenia w wielu potencjalnych tekstach, niepełnych i niedokończonych. Podróży przez ten poetycki hipertekst nie da się zaplanować, gdyż jest ona wywoływaniem ruchu słów i obrazów oraz tegoż ruchu podglądaniem.

Interakcja jest jednak pozorna, wszystkie "zakończ", "szukaj dalszego ciągu albo zostań" są mylące, gdyż tutaj komunikacja jeszcze nie nabrała pełnych kształtów. Ruch odbywa się gdzieś pomiędzy podświadomością a świadomością i nie rządzi się jeszcze prawami logiki, jest labiryntowy. Elementy służące do nawigacji bywają często ukryte, niekiedy trzeba przewinąć stronę do góry lub zmienić zakładkę przeglądarki. To wszystko powoduje, że lektura staje się nie tylko przygodą z tekstem, ale przede wszystkim - z interfejsem.

Jedyne, czego Kamińska zdaje się nie wykorzystywać w pełni, to potencjał powrotów. Powtórne odsłonięcie danej leksji często wiąże się z odkryciem przeoczonych wcześniej niespodzianek interfejsu, a wraz z nimi nowych tekstów lub ich zestawień. Bardzo zgrabne są też chwyty nawiązujące do poezji konkretnej, takie jak animacje w "Ostatni gasi słońce", które powtarzają na poziomie wizualnym sens tekstu. Zdecydowanie brakuje jednak odkryć "w głąb" na poziomie treści.

Skojarzenia między fragmentami często są odległe, wręcz nieinterpretowalne, a hipertekst wkrótce okazuje się senno-wspomnieniowymi wariacjami na temat owoców, kołder, targu, babci, kawy, zimy, wojny i dzieciństwa. Interpretacja może być praktycznie dowolna, a krążenie po hipertekście dość szybko przestaje pogłębiać i odsłaniać nowe sensy słów i tekstów. Czy to mityzacja dzieciństwa, czy też opozycja między rozkoszami ciała i obfitością dóbr oraz strachem, wojną i śmiercią, wydaje się ona jednowarstwowa, ponowne odczytania nie przynoszą żadnych zmian.

Paradoksalnie, może to wynikać ze zbyt mocnego zakorzenienia utworu w poezji. Podczas gdy wiersze w tomiku mogą być powiązane luźno, hipertekst, który ma ambicję być czym innym niż adaptacja papierowej literatury, musi być spójną całością, posiadającą pewną nadrzędną kompozycję oraz sens, które rozwijają się i pogłębiają w kolejnych odczytaniach.

Z poetyckiego rodowodu Czarów i marów wynika również nieprzyjemne wrażenie, że wiersze i nawigacja tworzą dwie odrębne i niekompatybilne rzeczywistości. Uwaga czytelnika musi funkcjonować równolegle na dwóch poziomach, których sens jest spójny jedynie na poziomie "meta" - tam, gdzie mowa o powstawaniu poezji. Jeśli jednak tematem hipertekstu są narodziny słowa, dlaczego treść wspomnień jest aż tak rozbudowana i przybiera formę gotowych fragmentów wierszy?

Problem leży jednak znacznie głębiej: w samym połączeniu wiersza i hipertekstu. Po co wers, jeśli wiersz nie jest czytany liniowo, jeśli liczy się ogólne wrażenie strony oraz przenikanie słów, tekstów i znaczeń? Czy czytelnikowi hipertekstu można w ogóle zaprezentować poezję inną niż wizualna? Jak zorganizować nawigację i ruch, by sam wiersz nie umykał uwadze? Jak sprawić, by sens nawigacji i sens poszczególnych leksji tworzył całość? Sądzę, że w Czarach i marach najtrudniejsza część tych problemów rozwiązana została bardzo dobrze; choć przydałby się jeszcze jeden odważny krok - od poezji jako gatunku drukowanej literatury w kierunku poezji jako struktury znaczeń.

Na zakończenie chciałabym przywołać kontekst interpretacyjny, jakim jest projekt pisarski Brunona Schulza, autora prozy poetyckiej. Czary i mary warto zobaczyć jako opisane w Wiośnie zejście do Podziemia, matecznika poezji, gdzie "słowa stają się majaczliwe, bredzące i niepoczytalne", a na samym dole drzemie "plątanina szeptów", "wszystko, co żeśmy kiedykolwiek czytali, wszystkie zasłyszane historie", "tysiąckrotnie rozmnożone biblie i iliady". Twórczość hipertekstową Kamińskiej można potraktować jako powtórzenie i ambitną próbę realizacji schulzowskiego projektu w nowych mediach, choć niestety bogate w symbolikę i znaczenia "biblie i iliady" zaginęły, przytłoczone przez potoczność współczesnego wiersza.

Podsumowując, Czary i mary to lektura obowiązkowa dla tych, którzy interesują się poezją najnowszą lub twórczością multimedialną. Nade wszystko utwór ten udowadnia, że tworzenie dobrej i ciekawej poezji hipertekstowej nie wymaga zaawansowanych narzędzi multimedialnych i dużego zespołu programistów, lecz wystarcza wrażliwość poetycka i dobre zrozumienie możliwości artystycznych interfejsu.