Wielu z nas czuje niedosyt wakacji. Chętnie przedłużylibyśmy letni wypoczynek. Ponieważ czasu wolnego nie mamy zbyt wiele, rekompensujemy sobie jego brak w różny sposób. Ja czytam przewodniki. Ostatnio zabrałam się za książkę Ewy Wójtowicz Net art z nadzieją na ciekawą lekturę. I rzeczywiście, nie zawiodłam się. Być może dziwi kategoria, w której zawarłam najnowsze opracowanie dotyczące sztuki Internetu. Jednak o tym, iż trzymam w rękach przewodnik, przekonałam się po raz pierwszy wertując pracę Wójtowicz w księgarni. Pragnę jednocześnie zaznaczyć, iż określenie to nie deprecjonuje tej pozycji. Moim zdaniem tak właśnie powinna wyglądać praca naukowa, którą wydawnictwo zdecyduje się oddać szerszemu gronu czytelników (w tym przypadku podjęło się tego wydawnictwo Rabid).
Zachowuję duży dystans wobec książek, które uzurpują sobie wiedzę całościową, wiedzę niepodważalną. Ciekawsze są te pozycje, które mobilizują do myślenia, do wyciągania wniosków. Najcenniejsze są zatem te teksty, które – jak przewodnik – ukazują pewne miejsca i zjawiska, ale pozwalają samodzielnie wyciągać wnioski, zostawiają miejsce na dotknięcie, powąchanie i zobaczenie na własne oczy tego, o czym piszą.
Taka jest właśnie książka Wójtowicz. Autorka wciela się w przewodnika po sztuce Internetu. Objaśnia, definiuje, ukazuje historyczne tło oraz snuje plany na przyszłość, a nade wszystko, pokazuje reprezentatywne przykłady i odsyła do źródeł. I to jest wartość tej książki. Autorka zaprasza do wspólnego spaceru po wirtualnych galeriach – vade mecum, pójdź za mną. To informator będący jedynie spisem treści. Jego zawartość stanowi nie tylko 259 zapisanych maczkiem stron – to punkt wyjścia do dalszej eksploracji. To książka przewodnik, której nie sposób czytać bez komputera. Wójtowicz, choć zastrzega iż problematyka sztuki Internetu stanowi niełatwe pole badawcze, ze względu na swój efemeryczny charakter i wymykanie się kategoriom, doskonale wpisuje się w rolę przewodnika po świecie sieciowej sztuki. Wskazuje charakterystyczne dla nowych nurtów cechy, opisuje, nie pomijając detali, po to, aby usunąć się w cień i pozwolić czytelnikowi docenić kunszt internetowej maestrii.
I tak rozdział pierwszy stanowi próbę opisania nowego języka sztuki w początkowym okresie istnienia net artu. To przykłady pierwszych artystycznych manifestów i działań w Internecie – od ruchu net.artu, poprzez hiperfikcje i poezję kodu aż po galerie sztuki site-specyfic, to podróż przez uporządkowane w czasie próby zaistnienia sztuki w nowym, wirtualnym środowisku, które – według słów Wójtowicz – wpływa na dematerializację dzieła i rozszerzenie obszaru sztuki do skali potencjalnie globalnej. Wnikliwy czytelnik tego rozdziału dowie się nie tylko tego, czym jest sztuka Internetu (z precyzyjnie sformułowanej definicji), ale także będzie wiedział, że net art i net. art. (pisany z kropką) to terminy odnoszące się do różnych praktyk artystycznych. Kolejny rozdział autorka poświeciła opisowi wykorzystania medium, jakim jest Internet, do poszukiwań artystycznych. W tej części, choć nie jest ono przywołane expressis verbis, wyraźnie widoczne jest MacLuhanowskie „Medium is the Massage”. Cyfrowe środowisko, stanowiące kontekst dzieła, staje się czynnikiem modelującym przekaz artystyczny – stanowi o jego strukturze, sposobie prezentacji. Zatem jednym z najważniejszych pytań stawianych przez autorkę jest to, czym jest Internet - czy jest fuzją mediów uprzednio istniejących, czy też raczej jest zjawiskiem zupełnie nowym, które dogłębnie transformuje kulturę. Niezależnie od przyjętego przez badaczy nowych mediów stanowiska są on zgodni, że najistotniejsze cechy net artu wynikają ze struktury Sieci. Wójtowicz wskazuje na wirtualność, niematerialność wymagająca interfejsu, cyfrowość, nawigacyjność, hipertekstową ahiererchiczność, czy interaktywność, w końcu na uwolnienie dzieła sztuki od instytucjonalizacji (rynku sztuki i prezentowania w galerii rozumianej jako white-cube). Ukazując precyzyjnie, punkt po punkcie, właściwości Internetu oraz cechy sztuki webowej, obala mity nagromadzone wokół praktyk artystycznych twórców tworzących w tym środowisku.
W rozdziale trzecim autorka proponuje spojrzeć na sztukę Internetu przez pryzmat tradycji artystycznej. Umiejscawia działania cyfrowych artystów wobec sztuki konceptualnej, awangardy, sztuki komputerowej i telepatycznej oraz mail artu, po to, aby w ostatnim rozdziale wskazać na Internet, jako nowy kontekst sztuki. I właśnie ostatni rozdział jest, moim zdaniem, najciekawszą część książki. Aby nie zdradzać czytelnikom wizji, które snuje autorka, napiszę tylko, że to w ewolucji interfejsu upatruje Wójtowicz świetlaną przyszłość net artu, któremu, jej zdaniem, nie grozi marginalizacja czy też instytucjonalizacja (jak to się zdarzyło ze sztuką wideo). Owa zmiana interfejsu z dotychczas istniejącego ekranowo-klawiaturowego spowoduje poruszenie wśród tworzących w sieci, wywoła „nowe idee u artystów wciąż kwestionujących pozornie zamknięte problemy”.
Po lekturze pojawiło się w mej głowie pytanie: jak traktować tekst, którego lektura bez komputera jest jałowa? Gdzie są granice tej intelektualnej przygody – czy stanowią je okładki książki, czy może to przestrzeń Internetu jest dla nich wirtualną ramą? Szukając odpowiedzi na te pytania zerknęłam na okładkę. Autorka zamieszcza na niej pracę M. River & T. Whida, artystów z MTAA w Nowym Jorku, przedstawiającą dwa połączone komputery i miejsce, w którym „zdarza się”, pojawia się sztuka. Jeśli chciałabym sparafrazować ową ilustrację i odnieść ją do tego, czym jest ta książka, obraz wyglądałby następująco:
Być może właśnie taki jest model lektury książek traktujących o cyfrowych mediach?