Zazgrzytałem zębami. Nie interesowały mnie jej historie. Jedyne, czego chciałem, to cholerna woda gazowana. Wskoczyłem w sandały i przepchnąłem się obok Klaudii z zamiarem wyjścia z domu. Obrzuciła mnie szybkim badawczym spojrzeniem.
- W samych slipkach? Weź chociaż podkoszulek.
- Po co? Mamy przecież kąpielisko za rogiem.
- Bije ci od tego słońca.
- Bije mi od braku wody. Od prawie 6 godzin nic nie piłem! – odparłem i zamknąłem za sobą drzwi z drugiej strony.
Przywołałem klekoczącą windę. Przyjechała wraz z futrzanym czarnym psem wielkości matki z wózkiem. Zwierz łypnął na mnie spode łba, jego właścicielka z uporem śledziła własne odbicie w lustrze. Z braku miejsca oparłem się o nagrzaną ściankę ciasnej windy. Wysiadłem na parterze i zanurzyłem się w wampirycznym, wszystko spijającym blasku. Przymknąłem oczy – przepalona paleta kolorów nabrała nieco ciemniejszych odcieni.
Klimatyzowany sklep wypełniali ludzie równie skąpo odziani jak ja. Przy kasie tłoczyła się lokalna galeria osobliwości: dwie nastolatki ubrane głównie w koła ratunkowe, gruby mężczyzna z dmuchanym aligatorem pod pachą i siwa kobieta, która co chwilę kazała pstrykać się wodą chłopczykowi uzbrojonemu w plastikowy pistolecik.. Wziąłem skrzeczący wózek i przepchnąłem się między piramidą coli a zwisającym z sufitu kuriozalnym papierowym rożkiem lodów. Przystanąłem przy piętrzących się zgrzewkach wody. Z sześciopakiem w obu dłoniach stanąłem w kolejce, która zdążyła przesunąć się od plażowiczów w stronę opatulonych chustami poczciwych babinek. Grzebały i grzebały w portmonetkach, wysypując na dłoń błyskające orzełki, które następnie skrupulatnie odliczała wyraźnie znudzona, nieznana mi młoda kasjerka. – To będzie osiem złotych – powiedziała, kiedy przyszła moja kolej.
Dotknąłem miejsca, gdzie powinna być kieszeń z portfelem, i z zażenowaniem zorientowałem się, że nie wziąłem ze sobą raz spodni, dwa żadnych pieniędzy.