LUKRECJA

Wysiadła z autobusu, nie mówiąc kierowcy ”do widzenia”. Wyobraziła sobie, że odpowie on niechętnie, więc całkowicie zignorowała jego obecność. Do domu miała jeszcze kilkanaście kroków. Asfalt był gorący i obcasy butów lekko się w niego wtapiały. Sportowe buty na obcasie – codziennie żałowała tego zakupu. Te buty doradziła jej sprzedawczyni, zapewniając, że są modne i wygodne. Dwa w jednym, sportowa elegancja, codzienność i szyk, wezmę. To było dwa tygodnie temu, a od tygodnia nie chciała już ich posiadać. Pomyślę o tym jutro – to była strategia Marty dotycząca pozbycia się nielubianego obuwia. Dotarła do domu (stara, ale nie obskurna kamienica) i zapomniała o całej sprawie. Zrobiła dwa kroki w stronę salonu, ale szybko zawróciła, bo ktoś zapukał do drzwi. Był to mężczyzna mający około pięćdziesięciu lat. Przyszedł z ofertą: tapicerowanie, jajka, ziemniaki, malowanie, tapetowanie, pomoc gospodarcza. Nic z tych rzeczy nie było jej potrzebne, więc pożegnała się, a facet odszedł powoli w siną dal. Siną jak jego twarz i ręce – wyglądał na mocno niedotlenionego. – Zostawił pan reklamówkę! – krzyknęła Marta, by poinformować Sinego o zgubie. Nie odwrócił się jednak. Chciała go dogonić, ale w tych butach, kiedy tylko zapragnęła nabrać prędkości, upadła na piaszczystą glebę. – A ten topielec co tu znowu robi? – z takim pytaniem na ustach nagle pojawiła się sąsiadka.