JOANNA

Do banku wpadały żony lokalnych bonzów. To był ich jedyny obowiązek. Traktowały go jako przykry wycinek dnia, którego reszta upływa na wiecznych zakupach, poszukiwaniu kolejnej sukienki w panterkę i wysiadywaniu u „pani–Basiu-kochana-a-słyszała-pani” kosmetyczki, gdzie czas przecieka między manikiurem a pedikiurem.