Galaktykę języka Internetu - zbiór 11 esejów Joanny Wryczy, czyta się wyśmienicie. Autorka opisuje przemiany, jakim podlega słowo pisane w dobie Internetu tonem zdystansowanym i pozbawionym uprzedzeń, nieśpiesznym i wyważonym, osadzając jednocześnie większość opisywanych przez siebie zjawisk w szerokim kontekście kultury i tradycji piśmienniczej. Mowa tu o blogach, emotikonach, e-mailu, Wikipedii, internetowych recenzjach, forach dyskusyjnych i w końcu o literaturze hipertekstowej. Wspomniana sieć odniesień, po jakiej porusza się gdańska autorka, dobrana jest starannie i zostaje głęboko zarzucona w sferę literackiej tradycji, o której wielu młodych badaczy mediów często zapomina: kuriozalna, choć napisana w doskonałym czasie i miejscu, Samotność w sieci zestawiona jest z Nową Heloizą, struktura blogu z dziennikami Żeromskiego, Wikipedia z Encyklopedią Francuską. Co z tych porównań wynika? W wielkim skrócie: nie ma żadnej rewolucji, przełomu, czy też śmierci literatury drukowanej, jest ewolucja, współistnienie i dopełnianie się starego i nowego.
Przy każdym z opisywanych nowych form funkcjonowania słowa pisanego przedstawiona nam zostaje bogata i - co najważniejsze - dostępna w języku polskim bibliografia. Metoda sięgania do źródeł wierna jest idei eseistycznej drogi środka: pokazane są zazwyczaj dwa skrajne poglądy na dany temat, bądź też jeden bardzo ogólny a drugi szczególny, a rolą autorki jest ich zbalansowanie. Dzięki temu Galaktyka języka Internetu ma szczególną moc edukacyjną i popularyzatorską. Warto ją polecić nauczycielom, metodykom, i wszystkim, którzy chcą wiedzieć o przemianach językowych i literackich w dobie Internetu, lecz nie są w stanie ogarnąć komunikacyjnego szumu Sieci, który zalewa ich sprzecznymi sygnałami. Eseje Joanny Wryczy dają poszukiwane w takich przypadkach poczucie ogarnięcia całości.
Niestety ma to też swoje złe strony. W niektórych miejscach chęć ogarnięcia całości, zbalansowania skrajnych perspektyw, odrywa autorkę od przedmiotu swoich rozważań w stronę nadmiernych uogólnień, powtarzania zasłyszanych sądów, nie podpierania się żadnym konkretnym przykładem analizowanego zjawiska. W konsekwencji czytelnik może zostać wyprowadzony na manowce.
Podajmy kilka przykładów z pola najbardziej nas interesującego. Literaturze hipertekstowej poświęcone są w Galaktyce... dwa rozdziały: "Hipertekst wobec ograniczeń książki drukowanej" oraz "Odbiorca zniewolony, czyli o czytaniu literackiego hipertekstu". Każdy, kto lubi czytać epikę elektroniczną i ma swoje zdanie na temat tego rodzaju pisarstwa, w niejednym miejscu uniesie wysoko palec chcąc zgłosić swoje zastrzeżenia. Samo w sobie stanowi to już pewną wymierną wartość. Gorzej jednak jeśli skonfrontowani zostajemy z ukrytymi formami dezinformacji. Hipertekst, jak wiadomo, daje wolność wybory kierunku lektury. Joanna Wryczy pisze:
Czy jednak owa wolność wyboru, miast być wyzwaniem, nie staje się dla czytelnika przekleństwem? Plącząc się wśród odniesień hipertekstowych uświadamia sobie nierzadko jaką wolność ma czytelnik książki. Nawet przewracanie zadrukowanych kartek umożliwia lepsze zaplanowanie ścieżki lektury niż bezmyślne klikanie na hipertekstowe odnośniki. W pierwszym przypadku mamy bowiem większą świadomość zarówno rozmiarów jak i zawartości treściowej tekstu. [...] Pojedyncze, połączone hiperłączami fragmenty tekstu mogą [pogr. moje] być dowolnie powiązane. W odróżnieniu od tekstu sekwencyjnego, koherentne powiązanie pomiędzy poszczególnymi jednostkami tekstu nie może być zagwarantowane poprzez ich semantyczną bądź syntaktyczną spójność.
Pojedyncze fragmenty tekstu - jak pisze Wryczy - mogą być dowolnie powiązane. Problem w tym, że nie muszą i najczęściej, w przypadku utworów literackich, nie są. Ich powiązaniem w serie, cykle, pętle oraz rozplanowaniem potencjalnych ścieżek lekturowych w sieciowej strukturze tekstu zajmuje się autor. Nigdy nie jest tak, chyba iż celowo i lokalnie, że czytelnik może kliknąć w dowolne słowo i udać się w dowolnym kierunku. Dzięki temu możliwa jest specyficzna dla literackiego tekstu elektronicznego retoryka, oparta choćby na figurze powtórzenia, o której powstają osobne rozprawy i książki. Wryczy uwzględnić ich nie chce i poprzestaje na niebezpiecznie wysokim poziomie uogólnień. A szkoda, gdyby autorka Galaktyki Języka Internetu podzieliła się z czytelnikami chociaż jedną własną przygodą z opowiadaniem hipertekstowym, wyciągnięte z niej wnioski, w co wierzę sądząc po rzetelności większości esejów, zmieniłyby ton wywodu z anty-popularyzatorskiego, w tym przypadku, na bardziej neutralny. "Bezmyślne klikanie" w hiperłącza nie jest problemem hipertekstu, lecz czytelnika, który popełnia ową bezmyślność. Dla wielu innych hipertekstowa powieść wymusza czytanie kontemplacyjne a nie kompulsywne. Ciekawe, co by wynikło z bezmyślnego klikania takiego kompulsywnego czytelnika, w chwili, gdy rezerwuje on bilet na internetowej stronie linii lotniczych?
Możemy w Galaktyce przeczytać też, że hipertekst nie ma żadnej retoryki, powoduje "rozproszenie" i zagubienie czytelnika (problemy rozwiązane w teorii i praktyce hipertekstu już pod koniec lat 90tych), a jako forma, odznacza się brakiem koherencji, będącym konsekwencją braku linearności (tymczasem już 20 lat temu część lingwistów stwierdziła, iż linearność nie jest warunkiem koherencji). Lev Manovich, który stanowi główną inspirację dla obranej przez autorki, swoją drogą szlachetnej, "drogi środka", w podejściu do problemu hipertekstu, zawarł w Języku nowych mediów kilka ważnych spostrzeżeń, wprzęgnięte są one jednak do innych celów niż analiza samego zjawiska, i z tej racji domagają się wręcz sprawdzenia w praktyce: sięgnięcia po jakikolwiek utwór hipertekstowy, przeczytania choćby fragmentów, i zweryfikowania zasłyszanych założeń. Tak czyni autorka Galaktyki w przypadku internetowego forum, czy też czatu. Niestety tej metody zabrakło przy opisie hipertekstu. W konsekwencji czytelnik tych esejów bywa wprowadzany w błąd.
Problemem gdańskiej autorki jest chyba to, że nie uwzględniła - porzucając empiryczną lekturę i opierając się jedynie na stanie badań - historycznego charakteru dyskursu "końca galaktyki Gutenberga" i debat hipertekstowych. Jest zarówno przedaarsethowska jak i miejscami postaarsethowska, w zależności od tego, kogo cytuje. Ten brak konsekwencji owocuje nieco wypaczonym obrazem hipertekstu. Byłby on z pewnością inny, gdyby z fragmentów mu poświęconych wyraźnie przebijał własny ton, własne przemyślenia, i własne doświadczenie hipertekstu.
Niemniej jednak mówimy tu zaledwie o dwóch z jedenastu rozdziałów całej książki. Całość warta jest lektury, do której gorąco zachęcam. Wydawnictwo Novae Res udostępnia wersję elektroniczną tej książki, dostępną szybciej i taniej (16,90 PLN) niż wersja drukowana. Sposób wydania wersji elektronicznej jest wyjątkowo udany: na ekranie czyta się ją bez przeszkód.