Płacą mi dobrze. Pieniądze podobno szczęścia nie dają, ale można za nie kupić podróbkę najwyższej jakości o aromacie niemalże identycznym z naturalnym. W korzystnej cenie. Aromat szczęścia nęci, ale dochodzenie do niego długą droga pełną przeszkód męczy i zniechęca. Stan spełnienia rośnie proporcjonalnie do wzrostu ilości zer po przecinku na koncie. W końcu koniec z końcem trzeba jakoś ze sobą wiązać i wytrzymać do końca. Trzysta procent normy a praca uczyni cię wolnym. Uleci z ciebie energia jak niegdyś dym z twoich dziadków przez komin. Wewnętrzny przymus cię spali i obudzisz się pewnego dnia stary, martwy i wydrążony jak chochoł. Miałeś chamie złoty róg. Miałeś chamie w sobie bunt. Został z ciebie tylko smród.
Uczciwością i pracą ludzie się bogacą. Od poniedziałku do niedzieli. Ile się da. Na ilość i na jakość. Az pewnego słonecznego poranka otwierasz oczy i widzisz planszę z napisem: dziesięć lat później. I to jest ten moment, w którym control zet nie działa. Unexpected error. Failure. Breakdown. Pytania: za ile? I na kiedy? Zostają zastąpione pytaniem: jak do tego doszło? Jest kryzys. Ale to nic w porównaniu z kryzysem wewnętrznym. Boli ↓? Bardzo. To dobrze. Musi boleć.