Dawno, dawno temu…
było sobie czarne, czarne miasto, a w tym czarnym, czarnym mieście był sobie czarno - szary blok, a w tym czarno - szarym bloku było sobie zwykłe siódme piętro, na tym zwykłym siódmym piętrze były sobie szare, smutne drzwi.
Pukamy czy wchodzimy bez pytania?
Puk. Puk. Kto tam? To ja. Co za ja? Nikogo nie ma w domu - krzyczę ze środka mieszkania ja - grzeczna, posłuszna Mamie siedmiolatka, która obcym drzwi nie otwiera i z nieznajomymi w rozmowy się nie wdaje. Ale nie słuchasz, wchodzisz, zostawiając na świeżo wypastowanej podłodze czarną smugę błota, zupełnie, jakby mojego - nikogo nie ma w domu - nie było słychać.
Może nie słychać mnie? jestem za mała? za cicha? Mała Syrenka w szarym pokoju - bo dzieci i ryby głosu nie mają - a Mała Syrenka to nie dość, że z bajki dla dzieci, to w dodatku pół - ryba pół - kobieta, więc głosu nie ma podwójnie.
Ciągnę więc dalej swą niemą opowieść... ↑