MARTA DZIDO

Matrioszka

Spirytus konserwuje - mówił pradziadek, co to osiemdziesiąt osiem lat ma i od dobrych sześćdziesięciu każdego dnia wychyla jeden kieliszek przynajmniej. I żyje. Nie choruje, ludzie go lubią, kłaniają mu się, porządny człowiek, swój chłop - mówią. Koszulę czystą, wykrochmaloną ubiera, kosmyk jeden jedyny zawija wokół łysej czaszki, ulizuje, zaczesuje i chlup - na dzień dobry, aby się rozgrzać. Prababka nie pije. Częstuje za to winem domowej roboty, które z czereśni, wiśni, truskawek, a nawet mirabelek rzędem na półkach w spiżarni ustawia. Jeszcze soczku? Dokładkę? Dolewkę? Nie babciu. Już mi się spać chce i w głowie jakoś kołuje. Daj no szklankę, doleję ci, żebyś rumieńców nabrała. Takie jakieś blade teraz te ludzie z miasta przyjeżdżają. Na wsi byś pomieszkała, odżywiłabyś się porządnie, a nie chuchro takie, co grabiami można by zbierać. Prababka rozmazuje się, rozpływa, głowa jest ciężka, a w brzuchu ciepło. Błogo. Bezpiecznie.

Możesz język umoczyć, nic ci się nie stanie - zachęca Babcia. Wino jest czerwone, ma kwaśny zapach, ale kiedy zanurzam w nim język czuję słodko - owocowy smak i chcę jeszcze raz. I więcej. No, już starczy. Babcia wie kiedy powiedzieć: dość. Zabiera butelkę i chowa do zamykanej na klucz szafki w regale. Na tę szafkę mówi się: barek. Babcia w niej trzyma różne alkohole, czekoladę, ale tylko gorzką i kopertę z pieniędzmi na czarną godzinę. Czarna godzina może zdarzyć się każdemu i w każdej chwili. Babcia na swoim koncie życiowym ma kilka takich czarnych godzin.