MARTA DZIDO

Matrioszka

zegar

Kobiety nic nie mówiły. Może coś tam pod nosem, półgłosem, same do siebie, ale szum wody w zlewie i brzęk naczyń zagłuszał ich słowa. Matko - żony doskonale zarządzające zasobami lodówki, idealnie sprawdzające się na stanowisku szefowych domowej kuchni, perfekcyjne panie domu w zetknięciu z masą mężczyzn po raz kolejny pijących z nie wiadomo jakiej okazji były zupełnie bezbronne, bezradne, bezwolne. Może i miały czasem dosyć i może myślały wtedy: spać mi się chce, skończcie to już wreszcie i nie przychodźcie więcej. Opierały się o framugę, splatały ręce na piersiach, podnosiły głowę. Lecz jedyne co były w stanie wtedy powiedzieć to: Komu dokładkę?

Za spotkanie. Za to, byśmy zdrowi byli i żeby nam dzieci rosły jak na drożdżach. Za miłość. Za pieniądze. Za szczęście i dobrą pogodę.

Tak to się właśnie piło. Piło się. Na początku tylko się. Ale później to już na potęgę się piło. Na jedną nóżkę i na drugą nóżkę się piło. I na główkę. Jak było dobrze, to się piło i jak było smutno też. To się piło i tamto się piło.