Ni stąd, ni zowąd w Staszka ręce mocne, ciemne. Ehe.. dobre, zimne. Polane po sam brzeżek i z pianką, tak jak trzeba. Napój się mieni w światłach wieczoru. Błyszczy się jak złoto i kusi jak konkwistadora. Chłodne, z rosą na kuflu - no jak na reklamach - przyjaźń, mecz, ładne dziewczyny i dobra muzyka!
Oj, to był dobry rok dla chmielu. Urodzaj. Mocne pycha. I nie ma Staszek broń cie panie boże, na miły bóg żadnej wszeteczności do picia. Odpukać. Wczoraj to była inna sprawa. Miał nie pić, no ale pępkowe stawiał Jurek, co miał robić, no co miał robić? Odmówić? To by się chłopak obraził. I to nie żeby Staszek pił, tylko usta umaczał, ale za to strasznie dużo razy.
I Jurek mu mówi, że ruscy, to do śniadania setkę piją na dobry początek. No to na te słowa coś się w Staszku okręciło, jak to ruscy mogą na dobry początek, a on na dobry koniec nie? Jak to? To paparuchy lepsze, czy co? I dawaj!, chochla, jedna, druga. Obrócili tak połówek kilka.
A potem do domu.., zdrowia Staszek nie ma do takiego picia, no to siada na rower i dalejże. A gdzieś tak przed blokiem bach coś go wyłożyło na chodnik przy krawężniku. I tak se leży na tym chodniku i czuję, że coś się ze z nim dziwnego dzieje, bo siebie widzi nie z siebie, ale z góry jakoś dziwnie i patrzy, a tu idzie jakiś gość, niewysoki taki, zupełnie normalnie wygląda i rozgląda się, nachyla jakby chciał Staszkowi pomóc ale końcem końców, to mu zdejmuje sukinsyn zegarek i wyjmuje portfel z kieszeni, ej.. chce Staszek krzyczeć ale nie może, no to pięknie myśli sobie, do domu wróci napity, bez zegarka i portfela, na fajki nawet nie będzie jutro, a to mi da baba popalić i nagle widzi korytarz długi i ciemny, odruchowo Staszek szuka włącznika światła ale nie może tylko niczego namacać, trudno cokolwiek dojrzeć, a nawet i nie, bo światło się pojawia, ni z tego, ni z owego na końcu korytarza i jest tam taki gość w zwiewnych szatach, podobny trochę do tego małego co mu zdjął zegarek, tylko że wyższy i już go ręką Staszek próbuje namierzyć ale on mu mówi, że to jeszcze nie czas - ja ci dam nie czas!, oddawaj zegarek! - chce krzyczeć Staszek ale jakoś nie może, a on, ten mały, mu na to żebym wracał i uregulował swoje sprawy na ziemi - dwa razy się prosić Staszek nie da!, a i tak ma w przyszłym tygodniu urodziny teścia, a ten to się lubi postawić i tylko mu nie przyjdź urazę będzie do końca życia nosił, a jeszcze w maju komunia krześnika, to by dopiero było, jakby się krzesny nie zjawił z pieniążkami..
No i Staszek się ocknął na chodniku już trzeźwiejszy i już z bólem głowy ale od czego? To było chyba widzenie, tak sobie pomyślał i zaraz taka refleksja przyszła, że z ty piciem to kłopot, bo same szkody są, ale zaraz też sobie pomyślał, że nie, napić to się raz na jakiś czas musi, a wódka lubi dym, na i jak tu rzucić papierosy? No nie da się choćby chciał.
Baba mu nie uwierzyła, że miał widzenie. A zegarek i portfel, jak się okazało, zostawił w szatni po zmianie.