Po pierwszym strzelił sobie, jak planował, drugie. Oba mocne, bo jeżeli tylko dwa, to niech przynajmniej będą mocne, żeby coś poczuć. I wszystko skończyło by się według zamysłów, gdyby nie ten Parzydło. Diabli go nadali! Postawił pięćdziesiątkę i jeszcze mówi tak: kupmy sobie zero pół na spółkę, i co Staszek miał zrobić?, głupio i niezręcznie odmawiać, gdy ktoś grzecznie prosi w takie święto zwłaszcza - a co to już człowiekowi napić się nie wolno, czy co?!, i na dodatek pod takim ważkim pretekstem.
Jakim to już Staszek nie pamiętał. A wódeczka to była przednia, żytnia i od razu Staszkowi zapachniało latem, zbożem, gnojem, wsią i Staszek tam młody, zagubiony, leży w trawie w polu i wciągam w płuca rozgrzane, pełne rozmaitych zapachów wieczorne powietrze i krowy gna, jak za starych dobrych czasów - no dzieciństwo mu stanęło przed oczyma - rozczulił się!