Sławek Shuty - Blok, re-edycja 2019

A

– Mam na imię Maria – powiedziała do zebranego wokół tłuszczu – Nie jestem akwizytorem – dodała smutno.

– Gówno nas to obchodzi, albo będziesz krwawiła, jak należy, albo cię do tego zmusimy – krzyczeli z przodu.

– Prosimy o ciszę, nie są państwo sami – dało się słyszeć z dalszych rzędów.

Finał jak na złość nie nadchodził, a bachory stawały się coraz to bardziej nieznośne. Co jest grane? Zastanawiali się podenerwowani. Kobieta z obnażonym kręgosłupem traciła w ich pokrytych bielmem oczach na atrakcyjności, stawała się obleśna. A jaki jest pożytek z oglądania obleśnych rzeczy? Potem człowiekowi na filmach nie staje. Wzbił się w powietrze rejwach jak kurz.

– To oszustwo! – krzyczał jeden.

– Żądamy zwrotu poniesionych kosztów – krzyczał drugi.

– Nie mamy czasu do stracenia, ukamienować ją! – chwycili za bruk. Ten sam. Znany z filmów.

Bagno asfaltu wessało nagie ciało czyniąc z niego szkielet zapomnianego gada. Limfa mieszała się z przekleństwami, które zwisały z wąsów jak resztki pokarmu. Zabobon powrócił.

Kiełbasa moi państwo mówi ludzkim głosem owszem ale tylko podczas wydalania. Ścierwo. Nieśmiertelne zaś są drożdże. I to by było na tyle medytacji.