I stale myślisz (i mylisz się), że to ruchome święta. Że możesz je przełożyć. Że śnieg na twojej twarzy da się strząsnąć, jak strząsa się termometr. I mówisz, że od dzisiaj masz nowe sny. Wspólne sny pod osobnym niebem. I dajesz zegarek do grawera. I przysięgasz na imiona, na konstelacje gwiazd. I każesz mi patrzeć. I mówisz: "patrz: tej gwiazdy nie było". Masz kasztan w lewej kieszeni: na szczęście, na zdrowie. W drugiej żetony, choć ostatni telefon na żetony zniknął z tej ulicy jakieś dwa lata temu.
Na ścianach fotografie Atgetza, Bouchera, Stieglitza i Nadara. Pozostały. Twoje prywatne gusła. Ty. Innym nic do tego. Nie odcisk palca na szklance. Odcisk szkła na palcu. Przykładam mały palec i czuję zmarszczkę. A to wszystko bez znaków na niebie i ziemi. Przybliżanie w oddalenie. Zbyt ludzcy - bez końca.