Jeszcze tylko 5 dni – westchęła Joanna. Na kempingu Costa Łeba tłum porannych osadników plażowych właśnie kończył śniadanie i zbierał się do wyjścia na plażę. Dochodziła 9. Dochodziło 40 stopni w cieniu. Zanim dojdzie południe – połowa z nich będzie miała poparzenie słoneczne.
Jeszcze tylko 5 dni. Potem spotka ludzi na jakimś poziomie. Ludzi, z którymi da się rozmawiać. O czymkolwiek. Byle już nie o pogodzie. Wczorajsza wizyta na plaży pozostawiła w niej ślad. Ślad, który domagał się zapisania. Zresztą po to właśnie przyjechała wcześniej nad morze. Niemal tydzień przed spotkaniem uczestników projektu. Z niczym – bo przed wyjazdem nie zdążyła napisać ani słowa. Zabrała ze sobą tylko zeszyt, długopis i komputer. Miała unikać miejsc podłączonych do wi-fi (co nie było takie trudne, bo epoka cyfrowa jakoś omijała ten zakątek świata). Do tego zero książek. Zero gazet. Żadnej pracy do wykonania.
W ostatnim mailu napisała Andrzejowi, że musi tylko zrobić ostatnie szlify do obowiązkowych segmentów. Że na pewno wszystko prześle przed wyjazdem, aby wszyscy uczestnicy zdążyli się zapoznać. Nie miała nawet jednego zdania. Tylko majaczącą z tyłu głowy nazwę – Costa Łeba. Nazwa kempingu sugerująca wielki świat wakacyjnej rozrywki. I przaśność. Tę obserwowała na każdym kroku. Poraziła ją już w pierwszej minucie.
Jeszcze tylko 5 dni. Coś przecież napisze. Cokolwiek.