MARTA DZIDO

Matrioszka

Młoda jesteś jeszcze, nie rozumiesz. Teraz to w ludziach żadnego romantyzmu, nic, tylko te dżi pi esy, lamp topy, zboczenia. Ludziom się w głowach poprzewracała od dobrobytu. Myślą, ze boga złapali za nogi. A tu nic. Boga nie ma. Żaden mi ksiądz nie będzie pieprzył za uszami, co jest dobre, a co nie, jak on sam dzieci napłodził, samochodem jeździ i jeszcze na kopertę czeka, a niech idzie w cholerę... Nie mogę jeść. Przepraszam cię. Nie chcę nikomu kłopotu robić. Oddacie mnie do przytułku albo gdzieś. Nie będę wam życia zatruwać.

Nie mów tak babciu. Będę do ciebie przychodzić. Będę się tobą opiekować. Karmić i pilnować czy wszystko zjadłaś. Będę do ciebie przez las biegła z koszyczkiem pełnym mleka, jajek, chleba i miłości.

Mi ości? Żebym się zadławiła i udusiła? Żeby stanęło mi w gardle coś, co mnie zabije? Wolę już z głodu umrzeć, z parkinsonem i alzhaimerem u boku, niż jakąś ość mi będziesz przynosić , a ja się będą nią dusić. Dziękuję, ale nie.

Babcia przytrzymuje trzęsącą się prawą rękę lewą, żeby nikt nie widział jak drży. Babcia nie zauważyła wysokiego krawężnika. Babcia myślała, że poręcz w autobusie za którą nie udało jej się chwycić była bliżej. Babci wydawało się, że jak stanie na parapecie i zacznie wieszać zasłonki to nie spadnie. Była tego pewna. Przecież dotąd z parapetu nie spadała, więc dlaczego nagle ma spaść?

Babcia chciała sobie obciąć paznokcie u nóg, ale nagle zrobiło jej się słabo, upadła, uderzając głowa o posadzkę. Wytarła strużkę krwi, przyłożyła zimny kompres. To nic. To nic wielkiego – powiedziała do dzieci i wnuków. Kiedyś umrę i nikt nie zauważy - wyszeptała do siebie.