Przydarzyła mi się pierwsza miłość i pierwszy seks. Miałam szesnaście lat. Byłam totalnie zakochana. Poczucie wartości sięgnęło szczytu. Mój chłopak był trzy lata starszy, miał na imię Maciek. Przychodził rano do mnie pod szkołę, szliśmy na łąkę, teraz tam jest strzeżone osiedle, ale wtedy trawa sięgała mi do pasa, latały motyle, piliśmy wino, niebo było bezkresne, słońce ogromne, żółte i tłuste, noce gorące a pocałunki słodkie. Lato się skończyło, nadeszła zima. Płakałam przez miesiąc, podkradałam Mamie relanium.
Później była druga pierwsza miłość i nazywała się Kamil. Życie znów miało sens, a seks poprawiał moją samoocenę. Zdradziłam, wyszło na jaw. Nie było przyjemnie. Później była trzecia miłość, czwarta, piąta. Arek, Marcin, Tomek. Zauważyłam, że moje samopoczucie zależy od ilości stosunków seksualnych i chłopców, z którymi to robię. Nie chciałam się angażować i nie interesowało mnie nic na dłuższą metę. Pamiętam tylko nietypowe sytuacje. Seks w budce telefonicznej z Michałem. Na cmentarzu chyba z… Frankiem. Tak, z Frankiem. Na placu zabaw z Danielem i nad Wisłą na ławce z Bartkiem. W pociągu relacji Wrocław Główny – Warszawa Centralna, pod drzewem przy trasie wylotowej na Kraków, w klubie w toalecie z weneckimi lustrami. Z Filipem i chyba z Markiem. Na dachu kamienicy przy placu Unii Lubelskiej, w teatralnej garderobie, w windzie, na klatce schodowej...Chciałam też kiedyś namówić jednego z nich, żeby w kościele, ale się nie udało. Więcej imion nie pamiętam…Nie żałuję.
Po co ci to było? – pyta Pan Terapeuta, a ja na to milczę.