Kiedy Tata umierał, byłam na demonstracji pod Ambasadą Rosji i krzyczałam: Wolna Czeczenia – Wolny śa;wiat! W tamtym czasie codziennie protestowałam przeciwko czemuś. Stop przemocy wobec kobiet, Wolność dla Tybetańczyków, niszcz faszyzm, łapy precz od naszych brzuchów, chrońmy puszczę amazońską, lesbijki i geje kochają tak samo jak ty, mięso to morderstwo, kapitalizm to kanibalizm, każdy inny-wszyscy równi. Płakałam z powodu łamania praw człowieka w Chinach, malowałam sprejem na szybach salonów futrzarskich napis: mordercy, krzyczałam przez megafon: nie ma kompromisu w obronie matki- ziemi, obrzucałam kamieniami policyjne radiowozy, zbierałam podpisy pod petycjami w obronie wielorybów. Myślałam – uda mi się zmienić świat. Przecież nie można być biernym, nie można być obojętnym. Moje majtki są z Chin, buty, które noszę są z Chin, ryż, który jem, też jest z Chin. Ale przecież nie przyznam się do swojej bezsilności. Trzeba walczyć. Zmieniać. Ulepszać. Dążyć do szczęścia. Wytatuowałam sobie na ramieniu chiński symbol równowagi yin-yang, przekłułam wargi i brwi, zaplotłam dredy. Na nic to wszystko było. On już nie żył.