Za bramą szpitala jest las. Szybko wybiegam, uciekam. Niedobrze mi.
Od wódki - rozum krótki. Od piwa - głowa się kiwa. A od wina - dziób pingwina...
Tato, jak mam stąd wyjść? Nie wiem, w którą stronę iść... ↓
Pije Kuba do Jakuba, Jakub do Michała. Pijesz ty, piję ja, kompania cała, a kto nie wypije....
Tato, nie widzę drogi. Co mam robić ↑?
Piwo, wino, wódka, jazz. Piwowinowódkapiwowinowódka.....
Mamo, zgubiłam się. Gdzieś tu za zakrętem powinna być pętla autobusowa, ale jej nie ma, a ja się zapętlam. Drepczę w kółko, wokół się ściemnia. Nie ściemniaj, nie masz wyjścia. Na śniegu są ślady, jeszcze świeże. Szła tą drogą twoja prababcia, babcia, a potem mama. Innej drogi dla ciebie nie ma. Idź i nie kombinuj.
Poszłam więc. Utartym szlakiem. Zabrakło mi odwagi, by skręcić w nieznane. Było zbyt ciemno, a chaszcze gęste i nieprzystępne. Dlatego tu jestem.