I tą frazę wyszukuje Said. Jest zmęczony. Chce wyjść z miasta przed godziną policyjną, musiał więc wstać i opuścić obóz przed świtem. Na początku towarzyszyła mu zimna mgła a czapka została w namiocie. Mufti zresztą ostrzegał żeby jej nie nosić bo za bardzo rzuca się w oczy. Jeszcze przed wschodem Słońca przeszedł w bród kilka strumieni – zawiniątko niósł wysoko nad głową żeby nie zamoczyć plakatów. Jest późna jesień, więc gdzieniegdzie na rzekach tam gdzie woda stoi pojawia się cienki lód.
Teraz Said już doszedł, plecak ma pusty plakaty Lashkar-E-Taiby zostawił w domku na przedmieściach tam gdzie zawsze. Musiał jeszcze tylko zajrzeć do kafejki internetowej. Idąc widzi jeszcze kilka plakatów, które przyniósł ostatnim razem – ten z bojownikiem pod czarną biała flagą strzelającym do flag Indii Stanów i Izraela, także ten ze zniszczonym Kapitolem i mudżahedinami maszerującymi pod biało-czarną flagą LETu. Właściciel kafejki wpuszcza go bez słowa z tyłu przejeżdza jeep z żołnierzami. Za kilka godzin zamkną miasteczko, ale Said ma nadzieję, że uda mu się ściągnąć wszystko na czas. Nie chce zostawać i narażać się na niepotrzebne pytania. W madrasie znalazłby nocleg bez problemu, ale szkoła jest obserwowana szczególnie uważnie.