Dyskretny
urok
hipertekstualizmu
Rozmawiają Mariusz
Pisarski i Andrzej R.
Mochola
A
R T Y S T Y C Z N E P O L E T K O
I K O N D Y C J A J Ę Z Y K A
Mariusz Pisarski: Jakkolwiek
by nie patrzeć na postmodernistyczne opisy naszej współczesności,
które moim zdaniem uległy samo-kompromitacji w chwilach takich jak
te, które 11 września transmitowały stacje telewizyjne całego świata,
nasza kondycja wciąż mniej lub bardziej przylega do tej, którą nazywa
się kondycją postmodernistyczną. Jednak dziś kulturowa świadomość
hipertekstualna, świadomość tego, że znajdujemy się w systemie naczyń
połączonych, że przysłowiowy już ruch skrzydła motyla po jednej
stronie globu, może wpłynąć na rozmiar klęsk żywiołowych czy też
konfliktów etnicznych po drugiej, bardziej przystaje do rzeczywistości,
niż lyotardowska paralogia dyskursów. Wpisana w tę drugą kolektywna
działalność twórcza i naukowa może być propozycją nie do odrzucenia
w czasach wojen mininarracji. Artystyczne poletko, będące zawsze
obszarem eksperymentu przekraczającego granicę samej tylko sztuki,
wykazuje tu pewną ruchliwość, pewien ferment, który może okazać
się bardzo płodny dla stylu naszej przyszłej działalności kulturalnej.
Popularność blogów, nie tylko tych artystycznych, które tak naprawdę
są połączonymi ze sobą stronami
autorskimi - to tylko jeden przykład na dokonującą się zmianę.
Andrzej R. Mochola:
Nie będę złośliwy i nie zapytam Pana, co Pan rozumie przez kondycję
postmodernistyczną. Kulturowa świadomość hipertekstualna, czy też
raczej hipertekstualna świadomość kultury (wolałbym taką kolejność)
jest skutkiem znanej nam doskonale sytuacji, w której wskutek zużycia
pewnych zastanych form komunikacji oraz ich odrzucenia przez czynniki
świadome tego faktu, pojawiały się kierunki i prądy, o których zwykło
się mówić "Awangarda".
Chodzi o świadomość języka. Problem jego nieadekwatności (tu rozumiemy
wszystkie języki funkcjonalne, a więc język nauki, język dyskursu
filozoficznego lub takiego, który aspiruje do tego miana itd., a
przede wszystkim szeroko rozumiany język sztuki) do rzeczywistości,
którą stara się on uchwycić, opisać, poddać czy to analizie, czy
to trawestacji, traktować należy jako naturalną przyczynę, dla której
jego użytkownik poszukuje nowej formy jego organizacji, nowych środków
wyrazu, prościej rzecz ujmując - poszukuje nowego języka.
Język sztuki jest przecież pewnym systemem komunikacji, w dodatku
znów znajdującym się w niezbyt komfortowej dla niego sytuacji, w
której, mając do czynienia z jego kolejną konkretną realizacją,
z góry można przewidzieć, co nastąpi. Czy dzisiejsza sztuka nie
wywołuje czysto mechanicznych reakcji? Pójdźmy dalej: Czy język,
którym się posługujemy oddaje ład rzeczy? Jeszcze dalej: Czy świat,
w którym żyjemy jest taki, jakim chciałby go ukazać system językowy,
którego korzenie sięgają wciąż dziewiętnastego wieku?
Zgodzę się z Panem, że jesteśmy świadkami zmian. Proszę jednak pamiętać,
iż należy zachować równowagę pomiędzy pesymizmem świadomości a technologicznym
zachwytem, czy nawet manifestowaną tu i ówdzie euforią.
Mariusz Pisarski:
Mamy już na szczęście w Polsce kilka sieciowych
projektów, które z powodzeniem przekraczają granice tradycyjnie
pojętego autorstwa, dzieła sztuki i odbiorcy sztuki. Rozbudowane,
naszpikowane odsyłaczami witryny Belle
, Twożywo
, czy mini-portal NNK już teraz
stanowią enklawy sieciowej działalności osób, które być może, gdyby
nie nowe media nigdy nie zetknęłyby się ze sobą, nie mówiąc już
o wspólnej prezentacji swojej twórczości, czy - co jest w tym kontekście
najbardziej wymowne - wspólnej artystycznej działalności.
Jakie jednak mamy szansę na taki pozytywny, zhumanizowany syndykalizm,
jeśli na przykład na niektórych wydziałach polonistyki pracownie
komputerowe strzeżone są jak świątynia, do której wejść może jedynie
wyznaczony i wtajemniczony pracownik wydziału, aby udostępniać ową
sekretną wiedzę (najczęściej nie mającą nic wspólnego z działalnością
badawczą czy literacka w sieci) maluczkim żakom. Czy w świecie,
w którym kilkunastoletni hakerzy potrafią z pozbawić pracy wysłużonych
fachowców od zabezpieczeń w wielkich korporacjach jest to raczej
śmieszne czy raczej żałosne, zależy już od indywidualnej oceny.
Andrzej R. Mochola:
Oczywiście, net-art - bo o nim mówimy - jest faktem kulturalnym,
istnieje i ma się całkiem dobrze. Wymienione przez Pana projekty
są jednak niezwykle zróżnicowane i nie stawiałbym między nimi znaku
równości. Oczywiście poza kategorią "radość nieskrępowanego
tworzenia", tu rzeczywiście są one tożsame. Pozwolę sobie trzymać
Pana za słowo i zupełnie poważnie traktuję deklarację, że zawsze
będzie Pan powtarzał, iż w hipertekstualnej praktyce artystycznej,
niezbędna jest wyostrzona świadomość medium oraz solidna, misternie
stworzona struktura. W tym kontekście musimy chyba jeszcze poczekać
na projekt, który odzwierciedli lub przynajmniej zbliży się do tak
nakreślonych założeń. Jestem przekonany, iż istnienie projektów
net-art, oczekiwane pojawienie się nowych, które z pewnością się
pojawią, wspomniana przeze mnie "radość nieskrępowanego tworzenia",
nieustanny dialog uczestników itd. itd. są najlepszym sposobem na
wypróbowanie artystycznych sił i hipertekstowych możliwości. A wszystko
po to, by w równym stopniu ukazując własne możliwości i własne ograniczenia,
stworzyć coś, co będzie niekwestionowanym przykładem, czy też wzorem
wyostrzonej świadomości medium, solidnej, misternie stworzonej struktury,
struktury o niepodważalnej wartości artystycznej.
Co do wtajemniczonego pracownika wydziału i świątyni sekretnej rzekomo
wiedzy, to proponuję daleko idącą demitologizację problemu. Oczywiście
ma Pan rację, że jest to śmieszne i żałosne. Ale prawdziwa twórczość,
czy to artystyczna, czy naukowa i każda inna, nie potrzebuje wtajemniczonych
pracowników wydziału i innych gadżetów duchowej miernoty. Parafrazując
znakomitą myśl Jaroslava Haška powiedzmy wprost: by być wolnym,
nie koniecznie trzeba palić jakiekolwiek świątynie.
|
|