Delta Miciński

DUSZA W CZYŚĆCU

Umarłych cieniom i w gwiezdne kurhany,
składam tę urnę przetlonych pamiątek,
jakoby ciała umarłych dzieciątek.
Bo duch mój z ziemskiej jasności wygnany
wstecz się ogląda na rodzinne łany
i nim go śnieżne pochłoną zamieci
do chat się tuli, gdzie łuczyna świeci.

W umarłych święto, w jęki niepowrotne,
serce się moje nie czuje samotne.

Ach, pamiętam knieje, szumiące dokoła,
świegot ptastwa, ryk zwierza i dymiące sioła –
wonie traw pokoszonych i białe bociany,
lecące gdzieś aż z Indiów na mój dach żerdziany.

Dziś – pół świata zbłądziwszy na smętnym błąkaniu –
Tobie, coś moją młodość widziała w zaraniu –
Lipo cmentarna! Xieni pszczół i roju
duszyczek, co już doznały wiecznego spokoju –
pod cieniem Twoim, pod Twoją obroną
chciałbym złożyć mą duszę, jak falę znużoną
i lśnić w Twoich konarach zbłękitnionym niebem –
a męką moją, jak czarnym podzielić się chlebem
z oną Królową, co była duchów żywicielka –
a za Chrystusem zeszła w otchłań...
I teraz Cień jej błąka się w wichrowe noce,
a w oczach wypalonych szrężoga migoce
i jasność wielka.

Chciałbym pługiem rozorać krwawe sarkofagi
i z płomieniem – w królewski zejść grób –
i w krysztalny grać dzwon – i wziąć na ramiona
i nieść Bogu, aż oczy odemknie przelśniona
i zorzami rozbłyśnie jej trup –
i pokłonią się króle i myrrhę przyniosą jej magi
i przyjdzie Oblubieniec –
ze zbóż jasnych da wieniec –
a śmierć, jak suchy liść
odtrąci z Jej łona –
i wstanie zbłękitniona
i będzie ku nam iść.

Lecz za winy własne lub mojego rodu
na niwach spustoszonych umierając z głodu,
u źródeł jadem strutych konając z pragnienia,
to się spalam w pożarach, to marznę wśród cienia –
w rozpękłych górach lawy księżyca martwego.

Idzie wiejskie pacholę przed Maryi ołtarze –
niech Cię, moja dziecino, pychą Bóg nie karze –
i niech Cię odtąd Aniołowie strzegą.