CARLOS

jarosław szatkiewicz

Wojna mojego zachodniego kolegi polegała na podsypywaniu cyjanku do herbaty sąsiadki. To było bardzo nieuczciwe. Jego wiosny i lata mijały z szybkością pociągu pospiesznego Warszawa - Poznań. O zimach milczę - nie chce mi się gadać. Używał stearyny. Po co? Czy ja wiem? Jego umysł był zaśmiecony różnym chłamem: starą kiełbasą, muzyką rockową, wierszami dziwnych poetów, papierzyskami, mokrym chodnikiem i wiarą w beznadziejną przyszłość. Był utopistą. Śmieszne do bólu.

Był niewysokiego wzrostu, powiedziałbym, małego. Ależ nikt mnie nie słucha!

W pokojach ciemno i pachnie świeżą bułką z orzechami. Wpatruję się w ścianę koloru czarnej wiśni. Czy wiśnia bywa czarna? W moich snach... Byłem magiem i panem swoich schizofrenicznych snów, marzeń idioty, rojeń debila. Byłem trochę zaspany. Jak zawsze.

Na moich ziemiach często się z nim spotykałam. Byłam młoda i piękna. Nosiłam tylko białe wieczorowe suknie z pięknymi złotymi wstążkami. Potem mnie zabił, pokroił w kostkę i pogrzebał (zakopał) na starym śmietniku za miastem. Nawet teraz pamiętam jak się nazywało to wzgórze usłane odłamkami starych rowerów, kartonów i szkieł - Wzgórze Szubienic.

Świeciło słońce - było duszno - i nie padało od roku czy dwóch. Byłem przygnębiony naszym kolejnym spotkaniem. Siedzieliśmy w barze nad flaszką jakiegoś dziwnego płynu - był lepki, cierpki i pachniał jakimś paskudztwem - piliśmy. Aha, zapomniałem powiedzieć! Carlos był brunetem z czarnym wąsikiem i białymi zębami, w których trzymał cały czas cygaro. Nosił szerokie sombrero i... w sumie to tyle. Wszystkie nasze spotkania kończyły się jednakowo - pod stołem z nożem w plecach i po uszy w jakimś gównie. Dziś znów byłem nie w formie i cuchnąłem. A on sobie poszedł, zostawiając swój piękny nóż sprężynowy z inkrustowaną bursztynem rękojeścią z kości słoniowej (kości słonia). Żeby wrócić w następnym roku. Moje dwudzieste pierwsze lato z Ramirezem...

Czarne wzgórza mojego dzieciństwa wstają przed oczyma starości, której nie doznałem, bo tkwię w wstrętnym wieku miłości i zachwycania się światem. Idę przez pola namiętności i wdycham czyste powietrze - drugiego takiego uczucia jeszcze nigdy nie doznałem. Jestem wyczerpany wędrówką - siadam na miękkiej trawie, aby odpocząć - jestem spragniony i potrzebuję snu. Goni mnie. Lecz wiem, że to koniec, koniec mojej przyjaźni z Carlosem Ramirezem...