Słońce grzało moje strudzone zwłoki. Kroczyłem za Carlosem. Od jego
znikniecia minęło dziewiętnaście lat. Lecz wciąż dążyłem zarośniętym,
niemal nieczytelnym tropem. To tam, to ówdzie spotykałem stracone i zakłopotane
twarze, nadgryzione liście, ścięte głowy i kawałki niedopisanych wierszy.
Szedłem we właściwym kierunku. Wiedziałem, że zmierza ku północy, lecz
nie wiedziałem po co.
Za plecami szarym orszakiem kroczył Czas ubrany w płaszcz zwiadowcy,
mysląc, że go nie widzę. Myslał, że nie zauważam jak dlubię w nosie, jak
wymachuję przed moją twarzą swymi kościstymi łapskami, jak wypędza, wybiega
przede mnie, lecz cały czas zerka za plecy – sprawdza, czy mu nie uciekłem.
Myślał, że nie słyszę, jak burczy mu w brzuchu, bo sie objadł kiszonych
ogórków, które zostawiam zawsze w małym słoiczku specjalnie dla niego.
Myślał, ze nie czuję, jak śmierdzi zgnilizną. Czułem, widziałem i słyszałem
wszystko. I patrzyłem na niego wzrokiem pełnym odrazy i wstrętu. Lecz
śmiał mi się prosto w twarz. Myśląc.
Podążałem za Carlosem i zawsze on był o wiele dalej na północ niż ja.
Miał skrzydła. Urosły mu piękne skrzydła z białych, długich piór. Wiedziałem
o tym, bo znajdowałem je po drodze wdeptane w kurz. Cóż, czas nieuważny jest,
ja bym powiedział, ślepy...
Czasami męczyłem się i musiałem usiąść, odpocząć, nabrać sił, zjeść kiszonego ogórka,
podciągnąć pasek, strzepnąć kurz z butów i zamknąć oczy, aby nie widzieć śliniącego się na
widok kiszonych ogórków Czasu. Wtedy trawy spowijały moje strudzone ramiona, tuliły mnie do
siebie i głaskały po głowie. Byłem w tych momentach bardzo szczęśliwy. Ale później zaczynało
mi się nudzić i robiłem się nie bardzo, a ledwie szczęśliwy.
|
Obok Czasu, tylko trochę z tyłu, szło Szczęście. Chwiało się i pijacko przeklinało cały
świat. Od czasu do czasu wyciągało flet i grało jakąś dziwną piosenkę, której nigdy nie
dosłuchałem do końca, bo szczęście szybko sie nudzilo. Przeklinało. Cały czas przeklinało.
Krzyczalo na Czas: "Kurwa, co ty, kurwa, tak lecisz? Nie śpieszy się przecież, kurwa! W pizdu!"
Czas nie słyszał, bo tak naprawdę nie nauczono go tego. Miał złych rodziców.
Pamiętam, jak Szczęście potknęło się o kamień i runęło do rynsztoku. Strasznie przeklinało.
Czas zapomniał się na chwilę - nie wiadomo z jakiego powodu - i zapomniał zerknąć za plecy.
Zgubił mnie. Słyszałem, jak krzyczy i błaga, by nie zapominać o nim. Łezka pociekła po moim
zakurzonym policzku, zostawiając głęboką bruzdę. Zrobiło mi się smutno i dałem znać, gdzie jestem.
Strasznie się kłócą, rzucają się nawet na siebie z pięściami, lecz Szczęście zawsze dostaje w
pysk, gdyż pijane jest. Nie zwracam na nich uwagi, nie wtrącam się do kłótni. Udaję, że są mi obojętni.
Tylko co wieczór zostawiam koło lodówki maleńki słoik z kiszonymi ogórkami i kupuję butelkę wódki
dla Szczęścia. Nudzą się.
|