Patrzyłem w puste oczodoły samotności. W środku coś się poruszało, wydawało stłumiony
jęk i znowu zamykało oczy. Tęskniłem za wszystkim, co porzuciłem tak dawno. Ileż to czasu minęło?
Ileż to dni i nocy odpracowało moje serce? Ileż imion zatarło się w moim notatniku? Nie pamiętałem.
Pamięć podziurawiła się jak buty. Pożółkła, zrobiła się sflaczała i nieświeża. Próbowałem przywrócić
jej życie, postawić na nogi, uczyłem się na pamięć nieistniejących wierszy i wymyślałem żywoty świętych,
liczyłem gwiazdy, układałem czyjeś przeznaczenia od początku do końca. Nic nie skutkowało.
Ogarnęła mnie zielona rozpacz i tęsknota. Tęskniłem za tym, czego nie pamiętałem. Byłem czysty -
krystalicznie dziewiczy. Pozostały tylko słowa, które piętrzyły się w mojej głowie, czepiały się jedno
drugiego, obrazując twory tak dziwaczne i odrażające, że paliłem na sobie włosy. Zdania krązyły we mnie,
urządzając wyścigi, randki, popełniając samobójstwa i więdnąc z powodu nieszczęśliwej miłości. Byłem
samotny - sam na sam ze swoimi...
Kim? Kim, do kurwy nędzy?!! Kim byłem?..
Już od siedmiu dni za mną biegł mały piesek. Był rudy, miał śmieszne majtąjace się uszy i biały
koniuszek ogona. Coś sobie ciągle podśpiewywał pod małym błyszczącym noskiem. Czasami zatrzymywał się,
wyciągał cygara i nad czymś się zamyślał, wypuszczając kłębami siny dym. Też się wtedy zatrzymywałem i
na niego czekałem. Nie rozmawialiśmy ze sobą, ale wiedziałem, że miał na imię Borys, gdyż przeczytałem
to na plakietce przypiętej do obroży. Ciekawe, że pamiętałem. Hmm, wręcz dziwne. Od czasu do czasu
wskakiwał w krzaki z kwaśną miną - widocznie miał biegunkę. Było mi go żal.
Dochodziliśmy do skrzyżowania. Droga pod stopami prowadziła na północ, a przecinała ją, widocznie
mało uczęszczana, dróżka z zachodu na wschód. Nagle piesek mnie dogonił, spojrzał mi prosto w oczy,
uśmiechnął się i pobiegł dalej, na skrzyzowaniu skręcając w prawo. Stanąłem patrząc na jego ślady.
Zrobiło się jeszcze smutniej. Długo jeszcze tak wpatrywałem się w coraz mniejszą kropkę, aż w końcu
zapomniałem, jak miał na imię.
Ruszyłem w dalszą droge. Usmiechnąłem się. Teraz wiedziałem, kim byłem. Byłem takim samym pieskiem
z rudym futerkiem i białym koniuszkiem ogona. Węszyłem po całym świecie w poszukiwaniu czegoś.
Szedłem tropem i nie mogłem zgubić śladu, ponieważ ślad był widoczny jak czarne robaczki na papierze.
Ślady były wszędzie - nie musiałem się wysilać - widziałem go bardzo wyraźnie. Byłem lepszym pieskiem
węszącym, ponieważ już nie skręcałem ani na wschód, ani na zachód, szedłem prosto na północ. Miałem na
imię Borys.
idąc śladem...
|