Sławek Shuty - Blok, re-edycja 2019

Paschalscy

IX Piętro

– Spóźniają się – zauważył Mirek.

– Wcale nie – Anna spojrzała na zegarek – Jest dopiero za pięć dwunasta, nastawiałam rano od radia.

– Już bym chciał, żeby przylecieli – Mirek obtarł zroszone potem czoło i zaczął beznamiętnie wsłuchiwać się w podniosły głos prezydenta miasta, który chciał się podzielić swoją radością i wzruszeniem.

– Są!

– Lecą!

Krzyczały głosy. Eee. Nie. Fałszywy alarm. A tam na zachodzie, ta czarna kropeczka? Oni? Też nie.

– Pokaż – spojrzał na rękę żony Mirek – Dochodzi dwunasta.

– Nie niecierpliw się tak, obiecali przylecieć to przyle... – Anna nie zdążyła dokończyć, kiedy jej oczom i oczom wszystkich zebranych ukazał się w pełnym majestacie pojazd obcych.

Ukazał się nie jest może najlepszym słowem. Trudno było go dostrzec, niby chmurą otoczony był świetlistym nimbem. Trudno było powstrzymać się, aby nie zmrużyć oczu, tak wielka jasność biła od pojazdu obcych. Ale nie była to też jasność nieprzyjemna, o nie! Była ona raczej ciepła i taka jakaś, że człowiek chciał do niej lgnąć jak do – znowu to ziemskie i nie oddające całej prawdy porównanie – do miodu.

Pojazd osiadł na wyznaczonym lądowisku. Po chwili ukazali się oni. Trzech. Właściwie troje. Irena znała ich twarze z telewizyjnych relacji i wiedziała, że ich oblicza są bardzo miłe i z przyjemnością się na nie patrzy. Wyszli przed ową świetlistość, pomachali przyjaźnie i na przygotowanym zawczasu podeście ustawili swój drogocenny dar.

Otrzymane z rąk delegacji dziecięcej kwiaty, przybysze rzucili w tłum, a te pomnożone w cudowny sposób opadły na zgromadzonych woalem pachnących czerwonych płatków.

Publika wiwatowała. Irena nie mogła powstrzymać się od łez wzruszenia, spojrzała na Mirka i on też oczy miał wilgotne. Co za chwila!

– Chodźcie do nas!

– Witamy!

– Jesteśmy razem z wami!

– Dziękujemy!

Dało się słyszeć w rozkrzyczanym, szalejącym z radości tłumie. Obcy ukłonili się i powoli zaczęli oddalać w kierunku świetlistego pojazdu.

– Czekamy na kolejną wizytę – wyrzuciła z siebie Irena, a jeden z obcych pomachał jej ręką na pożegnanie, może nawet się uśmiechnął, ona to ma w życiu szczęście!