Staliśmy z mężem na balkonie i nagle zobaczyłam dziwne światło. To było UFO. Wydawało głośny dźwięk i migało czerwonymi lampkami. Mąż też je widział ale udawał, że go to nie interesuje.
– Zobacz, UFO - powiedziałam do męża,
– Samolot, nie UFO - odpowiedział, a kiedy zaczęłam mu w kółko powtarzać, że to UFO usiłował uderzyć mnie ręką, ale nie trafił. Wzruszyłam ramionami i weszłam do domu pooglądać telewizję. Nazajutrz przeczytałam w skandalach, że rzeczywiście UFO było wczoraj widoczne na niebie, "no i co" powiedziałam mężowi, ale on wzruszył ramionami. Jego tylko interesuje piłka, kto wygrał, kto przegrał, ile było, kto komu w łapę dał, piłka i zbiera jeszcze karty telefoniczne z nadrukami.
Ma pokaźną kolekcję i kilka białych kruków jak ta karta z reklamą usług tapicerskich, nie do dostania już teraz. I nic go po za tym nie interesuje. Bardzo się na niego zdenerwowałam i wyszłam z domu na zakupy, trochę się uspokoić. Idę tak pasem startowym na osiedlu II Pułku Lotniczego i tak zaraz za górką saneczkową słyszę dziwne buczenie. Patrzę do góry a tam coś jak helikopter i świeci mi prosto w twarz ostrym światłem. Światła otaczają mnie jak chmura ale nie czuję strachu. Nic nie widzę, nagle czuję oszołomienie i tracę przytomność. Odzyskują ja po pewnej chwil, nie wiem jak długiej, znajduję się we wnętrzu jakiegoś dużego statku kosmicznego.
Wygląda zupełnie jak przyczepa kempingowa. Obok na ławce siedzą ufoludki i piją coś z plastikowych kubków, przypominają mi pana Franka, który zmarł w tamtym roku. Są ubrani na modłę amerykańską, na nogach mają buty z wężowej skórki, po za tym mają na sobie kowbojskie koszule i niebieskie dżinsy. Czuję ociężałość i mrowienie w końcach palców. Próbuję do nich zagadać ale nic nie mówią. Nagle zauważam, że leżę naga na stole, a moje ręce i nogi są związane. Otwierają się drzwi, wchodzi wysoki mężczyzna. Mówi, że jest lekarzem i musi mnie zbadać. Nakłada na ręce gumowe rękawice i grzebie sobie w spodniach.