– Coś żeś tam długo te kwiatki podlewał – spytała się zaraz żona jak wrócił do mieszkania, bo coś musiała powiedzieć, żeby podtrzymać konwersację, ale też była trochę ciekawa, czemu tak długo te kwiatki podlewał.
A Rysiek jakiś taki był rozluźniony filozoficznie, no i bogatszy znacznie o tą wiedzę, co sąsiad ma i gdzie, odpowiedział jej spokojnie, z takim doświadczeniem życiowym – Mają dość dużo kwiatków wiesz?, i zaczął jej opisywać, że wcale , nie takie frykasy jakby się wydawało, a noszą się jak paniska, wyższe wykształcenie, psia krew.., i byłby mówił dalej ale nagle jakiś się ruch na klatce zrobił, winda stanęła na piętrze i Rysiek momentalnie jak stał jeszcze w przedpokoju, to przywarł do judasza, żeby dokładnie widzieć, co też się dzieje na korytarzu.
– Kto tam jest? – spytała ciekawa teraz żona, a Rysiek tylko ją uciszył – Ciii... oni.. Paschalscy..
– Mieli wrócić dopiero za trzy dni, no coś podobnego – powiedziała zdziwiona żona – Widocznie coś im musiało wypaść.
– I dobrze! – odpowiedział buńczucznie Rysiek do żony – Skończy się to podlewanie, nic z tego człowiek nie ma, nawet na kawę nie zaproszą, a mogliby, bo mają!, i pomyślał sobie z ulgą, że wiedział, kiedy od nich wyjść ale też zaraz sobie coś niejasno przypomniał.
– Spuściłaś za mną – spytał żony – Zrobiłaś to?, jak prosi..
– Co? – odpowiedziała pytaniem żona – A o co tobie chodzi?
Ale Pan Rysiek już tego nie słyszał, tylko mu się jakoś tak zrobiło dziwnie sucho w ustach i nogi jakieś takie miękkie, jak u gumowych pacynek.